Ostatnio mam szczęście do mężczyzn - tym razem Paweł Huelle

Tak się jakoś składa, że trafiam ostatnimi czasy na autorów, których albo wcześniej nie czytałam, dawno zapomniałam, albo wolałam wymazać z pamięci. Jednak teraz wszystko, co wezmę do ręki zapoczątkowuje nowe sympatie z autorami i - o zgrozo - zmusza do powiększania zbiorów, które i tak już nie mieszczą się z domu. Aby nie być gołosłowną zacznę od swojego pierwszego razu z Hrabalem, który opisałam TU, a który to sprawił, że na pierwszym razie moja z nim przygoda się nie skończy. W taki oto sposób mój mistrz Nabokov nie czuje się już samotny i nie dziwi się czemu jest jedynym mężczyzną, którego książki pysznią się na półkach, ba, a co dla Nabokova najważniejsze nie jest już zmuszony stać tylko i wyłącznie w pokaźnym towarzystwie Doris Lessing, za którą tak przecież kiedyś nie przepadał, która zarówno w czasach, kiedy tworzył jak i teraz na moich półkach zabierała jemu przestrzeń. Może się już cieszyć, bo dołączą do niego kompani godni miejsca wokół mistrza. Myślę, że Bohumil Hrabal jest dobrym dla niego towarzyszem, ale i na Houellebecqa się nie pogniewa. Ten pan to kolejny mój strzał w 10, trochę odgrzewany ale nic z tego. Moja z nim przygoda zaczęła się ładnych parę lat temu od Cząstek elementarnych, później był wielki comeback, z którego nic nie wyszło, chyba można powiedzieć, że było nawet gorzej. Dziś (niestety, bo to zmusza do powiększania zbiorów) skuszona przez krótką, niewinną notkę na blogu Krzysztofa Górlickiego no time nie mogę oderwać się od Platformy i już węszę za kolejnymi książkami Francuza. Ale nie o Hrabalu i nie o Houellebecqu chciałam dziś pisać. Dziś miało być o polskim autorze, którego książki już uzurpują sobie miejsce na zaszczytnej półce moich ulubionych, moich mistrzów literatury. Paweł Huelle, na którego skusiły mnie Lilithin swoim zdjęciem w plenerze i recenzją Opowieści chłodnego morza oraz Ania Ready artykułem o autorze w ostatnim Archipelagu, który czytałam dwa razy, trzecim razem powiedziałam sobie dość – czas na książkę! I tak pojawił się u mnie Castorp (gdyż Opowieści, które miały być w domu i usprawiedliwiać moją kolejną zachciankę, okazały się w domu nie przebywać i nie wiedzieć gdzie sobie poszły?).
A Castorp … zauroczył mnie, aż poczułam żal, że nie dane mi było żyć w przedwojennym Gdańsku, w czasach kiedy studia kończyli tacy pasjonaci, jak tytułowy Hans Castorp, kiedy można było wieczorami podziwiać gwiazdy na niebie, bez strachu, że to może być nasz ostatni wieczór. Poczułam też ucisk w sercu, że dziś już księgarnie, często mylone z bibliotekami nie są tymi samymi, do których chodził Castorp, że nie pakuje się dziś książek w stosik owinięty sznurkiem, a raczej wrzuca się je do bezdusznych kolorowych plastikowych worków. A najbardziej chyba żałuję, że nie znam Gdańska na tyle, aby w trakcie lektury książki Pawła Huelle odtwarzać mapę wspomnień i miejsc, o których w tak malowniczy sposób autor pisze. Castorp to historia Niemca, który przyjeżdża do Gdańska na studia. To ważny moment w życiu tego młodego człowieka, moment przełomowy i zarazem trudny, zmiana otoczenia i wybujałe plany trochę pokrzyżują życie Hansa. Pobyt na uczelni nie będzie bowiem takim beztroskim czasem tylko dla nauki, nie będzie łatwym okresem dla wybitnego i ambitnego studenta. To będzie raczej czas przemian i dostosowań nie tylko stylu życia. Gdańsk choć piękny okaże się zgubny dla Hansa, uwikła go w ciemne uliczne życie, zabierając jemu duszę, którą ukryje gdzieś w zapomnianych i opuszczonych bramach kamienic nadmorskiego miasta.
Castorp to książka, w której symbole i aluzje przenikają jak cienie podczas burzliwego dnia, to oniryczna historia dojrzewania, a właściwie przyspieszonego jego kursu, młodego idealisty, który musi zdecydować, czy warto zaprzedać duszę diabłu. Castorp sprawił, że śniłam sny o zielonych parkach, starych bibliotekach pełnych cudnych woluminów i o jeździe na łyżwach po zamarzniętej rzece. Wyrywana ze snu delikatnym i nierealnym stukotem starych tramwajów, co chwilę zapadałam weń, powracając do niezwykłego świata Hansa, po to aby obudzić się z myślą o książce i trwać w niej do dziś.

14 komentarzy:

  1. Bo faceci to dobrzy pisarze są ;)
    Cieszę się, że masz takie szczęście do dobrych książek :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też się cieszę Przyjemnostki:)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedyś zaryzykowałam stwierdzenie, że mężczyźni są lepszymi pisarzami, ale potem przyszła Bator. Cudo. Huelle rewelacyjny! Czytałam "Weisera Dawidka" i byłam zachwycona! Dobra polska proza. Cieszę się, że i Tobie przypadła do gustu. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że Ci się podobało, bo coś czuję, że i mnie przypadnie do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Lilithin - oj też tak czuję:) ale drżę na myśl, gdyby miało być inaczej!

    the_book - takie ryzyko podejmowałam wiele razy, ale czyż to nie miłe ryzyko? i czyż nie jest miło zawieść się na własnych przekonaniach:)? Również pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Moni, nie wiem, jak to robisz, ale po raz kolejny czytam Twoją recenzję i odnotowuję sobie, co powinnam przeczytać:) Twoja pasja zaraża!

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. I ciągle nowi autorzy, nowe książki. Powiedz mi moja droga, jak ja mam na to wszystko mieć czas? A co dopiero pieniądze, żeby je kupować! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Uch, znowu narobiłaś mi ochoty, grrrr...

    Całe szczęście, że chyba (z naciskiem na chyba właśnie) widziałam jedną książkę tego autora w bibliotece. Trzeba sprawdzić.

    OdpowiedzUsuń
  9. Vampire, książkowo - na pewno znajdziecie Huelle w bibliotekach:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja mam wiele Huellego na polkach, ale nie czytalam sama wiele, zaledwie opowiadania. Za to Gucio bardzo go lubi, nie mogl pojsc na to spotkanie, o ktorym Ania pisala w Archipelagu, wiec ja poszlam za niego w odzysku :) I teraz mam dwie ksiazki z pieknymi dedykacjami :) Moze je w koncu przeczytam? Twoja recenzja - piekna!

    OdpowiedzUsuń
  11. Chihiro - dziękuję! A książki - z dedykacją, czy bez przeczytaj:)

    OdpowiedzUsuń
  12. Uwielbiam go, ma naprawdę znakomite książki.

    OdpowiedzUsuń