... bo traumatyczne doświadczenia z dzieciństwa pozostają z tobą na zawsze ...

W Polsce znika rocznie około 5 tysięcy dzieci. Statystycznie w/g policji, mniej więcej ginie jedno dziecko co dwa dni*. Większość z nich wraca (znajduje się) w przeciągu kilku dni, a ich zaginięcia najczęściej okazują się zwykłymi „gigantami”. Jednak takie ucieczki dotyczą najczęściej młodzieży, a małe dzieci giną z oczu dorosłych przez ich nieuwagę lub też przepadają w towarzystwie „dobrych wujków i cioć”. Niestety, często takie zniknięcie nie kończy się powrotem skruszonego dziecka ale długoletnim oczekiwaniem i życiem w ciągłej nadziei. Zdarza się także, że zaginione dzieci przetrzymywane są przez porywaczy, a nawet własnych rodziców!
Właśnie taki przypadek wieloletniej niewoli był natchnieniem dla Małgorzaty Wardy – przypadek Nataschy Kampusch, młodej Austriaczki, przetrzymywanej w domu oprawcy przez osiem lat wyzwolił pomysł napisania Nikt nie widział, nikt nie słyszał.
To opowieść z tych, które lubię najbardziej, niby polska autorka ale nigdy nie sklasyfikuję tej książki jako literatury polskiej, nie przypiszę do typowo polskiej twórczości, ona jest ponad kategoriami. Książka stworzona z kilku historii, które niby mają ze sobą wiele wspólnego, niby wydają się dążyć do jednego punktu, a jednak są tak różne, jednak mogą się mijać. To historia samotnego ojca Michała Gersona, który wychowuje dwie kilkuletnie córki – Sarę i Lenę. Jego permanentne problemy z pracą nie pozwalają tej „wyszczerbionej” rodzinie zadomowić się nigdzie na stałe. Ciągłe przeprowadzki, zmiany szkół i otoczenia hartują dziewczynki ale sprawiają też, że są one dla siebie całym światem, a dla ojca kumpelkami. Miłość i przyjaźń, podszyte gdzieś skrytym żalem i tęsknotą za niknącym obrazem matki, to codzienne emocje w rodzinie Gersonów i zdawać by się mogło, że nic nie jest w stanie zburzyć tego ładu, jedynie czas może pozwolić wyjaśnić kilka spraw, a dziewczynkom pozwolić zrozumieć przeszłość, dać dorosnąć uczuciom i wybaczyć. Jednak staje się rzecz straszna, która już na zawsze zmieni życie w tym małym gdyńskim mieszkanku, na zawsze skrzywdzi psychikę Michała i Leny, przerwie tę silną nić, która łączy ojca i córkę.
Książka nagle przeskakuje o 18 lat w przyszłość, świat zmienia się na oczach czytelnika, nie zmieniają się jednak pęknięte serca bohaterów. Jednocześnie autorka tworzy dwie inne historie kobiet. Wszystko zdaje się mieć wspólny mianownik, biec ku rozwiązaniu, cofając się, oddalając i klucząc. Te retrospekcje są wspaniałe w wydaniu Wardy – trzymają w tak niesamowitym napięciu, że słowa Małgorzaty Domagalik, jakoby książka „napisana była z prawdziwym nerwem”, są strzałem w dziesiątkę, choć nawet i one nie oddają emocji, które towarzyszą lekturze. Niech też nie zmyli czytelnika fakt, że historie Agnieszki i Leny są tak podobne, niech nikt nie próbuje rozwiązywać ich na własną rękę, prychając śmiechem z powodu złudnego banału.
Straszne historie okrucieństw, jakich doznają młode kobiety, dziewczynki, to co dzieje się w ich głowach i to co staje się z nimi kiedy już są dorosłe jest nie do objęcia i nie do wyobrażenia. Niesamowite, groźne i udzielające się napięcie kiedy Monika Litwin wraca do świata żywych, gęsia skóra kiedy mały chłopiec odkrywa, że pod śniegiem nie zawsze ukryte są przebiśniegi, a lustra zdają się powracać do przeszłości, to tylko niektóre z emocji, jakie towarzyszą lekturze książki Małgorzaty Wardy.
Nikt nie widział, nikt nie słyszał to książka, jakich chciałabym czytać wiele, choć wolałabym aby żadne prawdziwe historie nie były ich natchnieniem, ale egoistycznie życzę Pani Małgorzacie więcej niewidzianych i niesłyszanych historii, które choć tak gorzkie przez swą realność są tak literacko wartościowe, tak wzruszające i niezapomniane. Bo Nikt nie widział, nikt nie słyszał, nie sposób zapomnieć, tkwi ona w szufladach pamięci, jak trauma przeżyta w dzieciństwie przez Lenę.



cytaty pochodzą z okładki książki
informacje o ilości zaginionych dzieci zaczerpnęłam ze strony http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Gdy-dziecko-ginie-z-domu,wid,11234030,wiadomosc_prasa.html
* wyjaśniłam dla zbyt dosłownie myślących oraz dla tych, którzy nie zaglądaja na podane linki

13 komentarzy:

  1. "W Polsce ginie rocznie około 5000 tysięcy dzieci. To wypada, mniej więcej jedno dziecko co dwa dni." Twój rok ma mniej więcej 10 000 dni ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie rozumiem jak wychodzi 5000 dzieci ginie w przeciągu roku to 1 dziecko ginie na 2 dni. Mnie wychodzi około 13 dzieci dziennie.

    OdpowiedzUsuń
  3. odsyłam Cię do artykułu, do którego podałam link - a jeśli nie chce Ci się tam zaglądać to cytuję "Statystycznie co dwa dni ginie w Polsce dziecko. I choć na rodzicielską pociechę większość pociech się odnajduje, nie ryzykujmy! Jak uchronić dziecko przed zaginięciem?

    To nie jest artykuł straszak. To nie jest artykuł oskarżenie pod adresem mniej frasobliwych rodziców. To próba przedstawienia poważnego problemu i ostrzeżenia: uważajmy na dzieci! W Polsce ginie rocznie ok. 4–4,5 tys. dzieci, a liczba ta powoli, ale systematycznie wzrasta. 95 proc. dzieci w ciągu pierwszych 7 dni z powrotem trafia do domów. Większość ginie przed i podczas wakacji".

    OdpowiedzUsuń
  4. ktrya Ty też - zaznaczyłam, że informację zaczerpnęłam ze strony, do której link podałam u dołu posta. Do zaginionych zalicza się również, te dzieci, które uciekają na tzw. gigant (z którego znajdują się bez większego uszczerbku na zdrowiu). Nie istnieje pojęcie ucieczka, stąd dzieci, które giną bez echa podaje się w tej samej grupie, w której znajdują się krnąbrne dzieci, lub te, które w domach nie są mile widziane. Stąd taka rozbieżność. Jednak to wszystko jest wyjaśnione na stronie, którą podałam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Matyldo ale czasami dobrze się kończy:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę, po prostu muszę znaleźć i przeczytać. Dzięki za recenzję, do tej pory nie słyszałam o tej książce.

    Pozdrowienia z Adrasan!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja się boję takich tematów. Wolę zamknąć oczy i udawać,że to się nie dzieje bo zwariuję i moje dzieci zamknę w złotej klatce.
    Oczywiście do książki zachęcasz tak,że wiele osób zatrzyma się przy niej i chociaż zastanowi nad kupnem (a to już jest sukces) :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Enga dziękuję! Skąd???:)))

    Balianna ja też nie lubię, ale jakoś w tym wypadku musiałam, i powiem Ci, że choć książka tkwi gdzieś we mnie, nie dołuje mnie. Nerw, ma ten nerw!!
    A jak kupi ją choć jedna osoba, uznam to faktycznie za sukces:))

    OdpowiedzUsuń
  9. Dziękuję za piękną, wnikliwą recenzję. Jest mi niezmiernie miło, że poleca Pani moją książkę. Pozdrawiam serdecznie i oczywiście również zachęcam innych czytelników do zapoznania się z lekturą.
    Małgorzata Warda

    OdpowiedzUsuń
  10. To mi jest bardzo miło, że trafiła Pani pod mój adres:)
    Powyższy tekst powstawał pod wpływem silnych emocji, które targały mną w trakcie lektury książki oraz po jej zakończeniu. Pierwszy raz chyba potrafiłam wyłączyć się w towarzystwie innych osób i telewizora i czytać książkę, od której nie mogłam się oderwać. Emocje te są nadal silne, choć książkę kończyłam trzy dni temu!
    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejne książki.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ciekawa jestem tej książki. Czytałam dwie inne powieści Wardy i mimo pewnych irytujących zabiegów fabularnych i stylistycznych, podobały mi się i chętnie poczytałabym też inne, zwłaszcza, że z tego co słyszałam, autorka bardzo się rozwija i jej styl jest lepszy z każdą książką. Mam nadzieję się o tym przekonać :)

    OdpowiedzUsuń
  12. mandżurio - ja bardzo chcę nadrobić te wstydliwe zaległości:)
    A Nikt nie widział, nikt nie słyszał polecam Ci - koniecznie!

    OdpowiedzUsuń