górskie winnice, białe wino i sery pewne jak w szwajcarskim banku, a świstaki spacerują zgodnie z tamtejszymi zegarami - Szwajacaria daje się lubić!

Postanowiłam dla ochłody poczęstować Was zdjęciami z mroźnych gór Szwajcarii. Sześć stopni w plusie, wiatr wiejący z prędkością prawie 50 kilometrów na godzinę i metrowa pokrywa śnieżna – tak się ochładzaliśmy pod Matterhorn. Mam nadzieję, że popatrzenie na lodowiec ochłodzi Was choć troszkę i pozwoli oderwać się od roztapiających nas ostatnio upałów. Do rzeczy!

Podróż do Szwajcarii, ostatni większy etap naszej podróży postanowiliśmy przedłużyć o ponowną wycieczkę po okolicach Południa i Prowansji, omijając kolejny raz autostrady i ciesząc oko ukochanymi widokami, z którymi przyszło nam się pożegnać. Przy okazji tej wycieczki planowaliśmy poczynić zakupy miodu z kwiatów lawendy – to właśnie tu spotykamy przemiłego taksówkarza z Valensole, który zaprowadza nas do małej fabryki przetworów z miodu oraz sklepu firmowego tejże fabryki (ponieważ nie udaje nam się znaleźć opactwa, które miało produkować podobno najlepszy w okolicy miód, nawet pan nie słyszał o tym fakcie). Oczywiście trafiamy na zwyczajową we Francji przerwę w pracy, jednak czekanie w tak miłym dla oka otoczeniu nie stanowi wielkiego problemu. Po godzinie, z małym opóźnieniem (nie przejmując się tym faktem) pani otwiera ponownie sklep, z którego po pół godzinie wychodzimy z koszykiem miodowych skarbów. Z Valensole, przez kolejne wioski udajemy się do Szwajcarii. Przez Grenoble dojeżdżamy do Genewy, która wita nas lazurem Jeziora Genewskiego – to widok zapierający dech w piersiach – lazur wody i błyski skrzącego się na jego tafli słońca, wśród miejskich zabudowań to widok raczej niespotykany. Nie wiem jak mieszkańcy Genewy ale ja pewnie mogłabym całymi dniami przesiadywać w oknie i podziwiać ten kolor – choć zdaję sobie sprawę z tego, że i tak piękny widok znudziłby mnie pewnie po czasie.


Genewa i lazurowe Jezioro Genewskie



Genewa to dopiero początek zachwycających okolic i zapierających dech w piersi widoków, jakie czekają na nas w Szwajcarii. Niestety równie miłych słów nie mogę powiedzieć na temat mieszkańców tego neutralnego kraju – to oschli i bezosobowi ludzie, w porównaniu z przyjaznymi Francuzami, kontrastują do tego stopnia, że staramy się unikać i ograniczać nasze rozmowy z nimi. Być może wrażenie to potęguje zlepek językowy i kulturowy jaki spotykamy w górzystej miejscowości Gryon (właściwie to kilka miejscowości obok siebie w jednym okręgu) gdzie przy każdym kolejnym skupisku sklepów i ludzi słychać inny język i nie wiadomo jak zachować się w takiej sytuacji, kiedy jedni uśmiechają się do ciebie, inni patrzą jakbyś był ich największym wrogiem.


Gryon to malowniczo położna alpejska wioska. Dotarcie do niej napawa nas przeogromnym strachem – bo droga do Cannes, która mnie osobiście wystraszyła okazuje się tylko małą wprawką w porównaniu z tą, która prowadzi nas do miejsca, w którym mamy pozostać na kilka dni (już czujemy się uziemieni, co po ochłonięciu okazuje się śmiesznym i błędnym myśleniem a droga, z którą się oswajamy przyjemną trasą widokową).

Widok na jedną z uliczek Gryon

... taki obrazek budził nas każdego ranka ... to tam gdzieś siedzą słynne świstaki?

Widoki to jest największy atut alpejskich wiosek – pomijając powietrze oraz liczne trasy górskie czy narciarskie, na które jednak tym razem się nie nastawialiśmy. Codziennie rano budzi nas słonko, które oświetla alpejskie szczyty (z tarasu naszego pokoju widzimy Mt Blanc) a w dolinie widok jak z reklam pewnego słodkiego alpejskiego przysmaku, który zawijają przemiłe stworzenia:) . Wieczorami, kiedy cichnie miejskie życie, kiedy można przysiąść nad lampką białego szwajcarskiego wina słychać szum górskich strumyków, które spływają w jeden silny nurt i pewnie gdzieś tam dają początek Rodanowi. Spacer po wąskich uliczkach Gryon to wielka radość – bo miejscowość ta zdaje się być wyciętym kadrem z animowanej bajeczki – słodkie, choć czasem kiczowate ozdoby przy malowniczych malutkich domeczkach, które czasem zdają się wisieć nad przepaścią, leniwie pozujące do zdjęć koty, które zamieszkują w miniaturkach domków swoich właścicieli (podobnie jak pszczoły, które nieliczni tu hodują) oraz dzieci, wyglądające jak szczęśliwe skrzaty. Ludzie w Gryon po prostu zdają się być oderwani od reszty świata (pewnie po części tak jest, skoro 10 kilometrów krętej drogi pod górę do Gryon pokonuje się przez prawie pół godziny!) i tylko pociąg, który tam dojeżdża (to dziwne wrażenie, kiedy na wysokości ponad 1500 metrów n.p.m. słychać gwizd lokomotywy) wydaje się łączyć ich z rzeczywistością i czasem przywozić zadziwionych turystów. Aż chce się dopatrzeć u tubylców jakichś niewidocznych linek, którymi zdają się być poruszani w tym swoim bajkowym świecie.

kolejka m.in do Gryon, która kursuje bardzo często, głośnym gwizdem informując o swoim przyjeździe


najmłodszy "Gryanin", którego udało nam się spotkać, dodam, że pomimo słońca było bardzo zimno, a chłopca zabawa polegała na oblewaniu się z góry wodą:) - miał ogromną radość i dziwił się, kiedy mówiliśmy, ze jest za zimno



tak w Gryon wyglądają skrzynki na listy, ule i domki dla kotów



Z Gryon mamy możliwość dotarcia na upragniony lodowiec, do Gornergrat czy Matterhorn – to nasz cel. Aby dotrzeć w te miejsca, czyli na wysokość ponad 3100 metrów n.p.m. w Zermatt trzeba wsiąść do kolejki-pociągu, która wciągnie pasażerów do Gornergrat, po drodze zatrzymując się i wysadzając chętnych do wspinaczki albo zabierając tych, którzy przeliczyli swoje siły. Jednak aby dotrzeć do Zermatt, które jest miastem zamkniętym dla ruchu samochodowego (do miasta mogą wjeżdżać tylko uprzywilejowani oraz mieszkańcy, którzy są wybrańcami losu, elitą i patrząc na to czyste miasto wielkimi szczęśliwcami – wystarczy, że ktoś widział jak wygląda Zakopane ze szczytów i zrozumie mieszkańców Zermatt) trzeba najpierw dotrzeć do dworca w Tasch. Po dojechaniu, również pod górę do Zermatt można zdecydować o dalszej wycieczce – wsiąść w kolejkę albo na szczyt udać się na własnych nogach. Nie jest to łatwa wycieczka, biorąc pod uwagę wysokość, jednak prowadzi ona utartym szlakiem przez las, a na sam szczyt Gornergrat nie trzeba przecież docierać, bo Matterhorn przy dobrej pogodzie, jeśli nie zasłonią go wszechobecne na tej wysokości chmury jest widoczny nawet pod Gornergrat.
Jeśli jednak ktoś nie chce udać się jeszcze wyżej – nie chce iść czy też płacić horrendalnej sumy za wjazd może pozostać w miasteczku, bo to miłe miejsce, pomimo snobistycznych zapędów, eleganckich i drogich sklepów oraz kawiarni. Tymi uliczkami spacerowało kiedyś wielu znanych (m. in Nabokov). My wjeżdżamy, bo w końcu po to tu przyjechaliśmy. Na samej górze to czego oczekiwaliśmy – zima w lecie -metrowa pokrywa śniegu, pięć stopni i silny wiatr. Uwielbiamy góry i uwielbiamy to uczucie, kiedy zdaje się człowiekowi, że stoi na czubku świata i czuje respekt przed siłą natury, kiedy otaczają go wysokie szczyty, a z Gornergrat widać tylko same pyszniące się szczyty i jęzory lodowca. Wiatr pędzi z taką prędkością, że ptaki nie rozwijają skrzydeł aby latać, a nasze uszy wymagają kaptura. Pomimo tego, że na szczycie spędzamy chyba najwięcej czasu (wszyscy, którzy przyjechali z nami kolejką dawno już pojechali) to żal nam rozstawać się z tymi widokami, tym bardziej, że chmury, które przysłoniły szczyt Matterhorn zdają się odpływać i odsłaniać widok z powrotem.
Chciałoby się pozostać w tej ciszy, chłonąć powietrze, poszybować z ptakami ….



ulice Zermatt





W dole Zermatt, a ja w pociągu na 3000m metrów, do Gornergrat


Stacja Gornergrat i widok na języki lodowców


ZIMA!



Przeganiając chmury ze szczytu Matterhorn



zobacz tez TU i TU


5 komentarzy:

  1. Ja chcę do Gryon!!! Zakochalam się!!

    OdpowiedzUsuń
  2. :) ... to jest nas dwie! i nawet codzienny dzień świstaka mi nie będzie tam przeszkadzał:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ widoki! Moni, zazdroszczę :D I ten chłód, niewyobrażalny dla mnie teraz.

    OdpowiedzUsuń
  4. 6 stopni i taki wiar! To musial byc po Prowansji szok termiczny! :) Alpy sa zachwycajace. Najwieksze wrazenie zrobily na mnie jak patrzalam na nie z tafli Jeziora Genewskiego (bylismy w zeszlym roku po drugiej stronie - wiec Genewe widzielismy jedynie na horyzoncie). Szwajcaria jest piorunko droga, prawda? Pamietam, ze nieplanowany, ale konieczny nocleg w Lozannie kompletnie nas zrujnowal :)

    Swietnie sie czyta te notki! Zaraz zabieram sie za nadrobienie francuskich opowiesci.

    Pozdrawiam cieplo!

    OdpowiedzUsuń
  5. Lilithin ja sama chętnie udałabym się ponownie w te śniegi :)


    Magamaro szok termiczny nas ominął, „aklimatyzowaliśmy” się do niskich temperatur w Gryon (które było po Prowansji, a tam temp. od 10 do prawie 20 stopni – idealna na „przejściową” :)). Jeśli natomiast chodzi o szok cenowy … w samej Szwajcarii nie byliśmy na obiedzie, mieliśmy możliwość gotowania w hoteliku, w którym spaliśmy więc nie znam cen w restauracjach, a nocleg do drogich nie należał ale też był uprzednio rezerwowany. Zapewne taki niespodziewany rujnuje kieszeń ;/. W sklepach – cóż, głównie szokowały wszechobecne gadżety, których ceny faktycznie były wysokie (np. ekskluzywny sklep ze sprzętem typu zegarki, scyzoryki i aparaty na szczycie Gornergrat!?) no i ceny biletów na pociągi, za które w Polsce można spędzić tydzień nad morzem!!! O tak - te rujnowały budżet!:)

    OdpowiedzUsuń