kulinarna porażka

No dobrze! Skończyłam! Zmęczyłam! Co oznacza przeczytałam! Ale po co? Chyba jeszcze nigdy nie czytałam książki w takich „ratach”?! Julie&Julia Julie Powell miała być odskocznią od szarości, miała rozweselić, albo też miała podtrzymać dobry humor. Nie wyszło, a raczej stało się inaczej.
Mało, że nie poprawiła mi humoru to skutecznie odebrała chęci do jedzenia. Nie było nic apetycznego w tej historii o dziewczynie zafascynowanej książką kucharska Doskonalenie francuskiej sztuki kulinarnej, choć jest ona kopalnią przepisów i opisów jedzenia po przygotowaniu jak i przed ... niestety.
Nie wiem jaki sens miał PROJEKT dla Julie? Co chciała sobie i innym udowodnić wyrzucając tony jedzenia, przeklinając i wściekając się na swoją „nieudolność” kuchenną!? Ok, podjęła się trudnego zadania (po co?) ale nie przesadzajmy – nie ma nic trudnego w oblewaniu wszystkiego auszpikiem … bleee!(osobiste, złe doświadczenia z pracy w kuchni hotelu, jednej ze znanych w Polsce sieci, gdzie wszystko oblewało się auszpikiem …. w celu zachowania świeżości bądź, co gorsza … ukrycia nieświeżości).
W związku z tym, że nie zauważyłam sensu podjęcia przez Julie wyzwania kuchennego i nie wyniosłam z książki nic wartego uwagi, posłużę się paroma cytatami, z których kilka mogło przyprawić nawet o uśmiech ;)

„Jestem z tym samym mężczyzną, odkąd skończyłam osiemnaście lat, a moje koleżanki singielki nieustannie opowiadają mi o tych sprawach, jakbym się na nich znała. Może podejrzewają, że byłam światowej klasy puszczalską nastolatką albo, że pamiętam poprzednie życia, albo jeszcze coś innego. Dzięki Bogu za Seks w wielkim mieście.”
… czasem drastycznych

„Przeczytałam o wszystkich metodach humanitarnej eutanazji homarów – włożenie do zamrażarki, umieszczenie w zimnej wodzie na małym ogniu – pewnie po to, żeby się nie zorientowały, iż gotują się żywcem …”

… i nawet skutecznie zniechęcających do jedzenia (serio, książka dobra zamiast diety, od trzech dni nie ruszam obiadów)

„W przypadku móżdżku nie chodzi o smak, choć nie jest taki zły. I nie chodzi o czynnik „błe” – bo kiedy się go opłucze, w zlewie i na ubraniu zostają kawałki mózgowej materii, zwisające jak w filmie Tarantina, a także ta dziwaczna błoniasta materia, która spowija mózg … „

Czy na pewno nie chodzi o czynnik „błe”?

Do tego dochodzą plagi w stylu braku wody, prądu, dziesięciokilogramowa nadwaga Julie i permanentny brak prysznica … yyyyh!

Przecież książki o jedzeniu zwykle powodują wzmożenie apetytu. Wywołują chęć pobiegnięcia do kuchni i przygotowania smakołyków serwowanych na jej kartach. A tu co? Julie&Julia Julie Powell żadnego z tych impulsów nie wywołały w trakcie 300 stronicowej lektury. Książka jednym słowem mało apetyczna.
Dobre dla chętnych do zgubienia paru kilogramów :)

J.Powell, Julie&Julia, s. 147, s. 156, s. 261.

36 komentarzy:

  1. Niesamowite! :) ja w chwili fatalnego nastroju wybrałam się do kina na tenże film :) i było ciepło, z uśmiechem, smacznie...
    Film ten nie jest dziełem ambitnym, ale miło się oglądało :) i jeść sie chciało :P i twarz się uśmiechała...

    Jestem więc bardzo zaskoczona tym co piszesz o książce...

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałam tą książkę kilka miesięcy temu. Niestety podzielam w zupełności Twoje zdanie. Choć jak dla mnie czytało się dość szybko to w ogóle nie ubawiła się czytając o wyczynach i perypetiach Julie. Kuchnia kojarzy mi się z zupełnie czym innym, dlatego wyparłam ksiażkę z pamięci :).

    OdpowiedzUsuń
  3. Mała mi,
    Ja filmu osobiście nie oglądałam, ale z tego co widziałam na urywkach skupiał on się w duzej części na biografii Juli, w ksiażce można powiedzieć, że jest mała wzmianka o niej i tak naprawdę nie ma biografii. Są jedynie pojedyńcze wątki biograficzne. Stąd może wynikać odmienne zdanie na temat filmu, bo rzeczywiście na urywkach wyglądał bardzo sympatycznie i ciepło.

    OdpowiedzUsuń
  4. Mała Mi podejrzewam właśnie, że film, tak jak pisze Miss Jacobs jest dużo lepszy od książki, żeby nie powiedzieć jest dobry!:) Miss Jacobs ciesze się, że nie tylko mnie zemdliło przy jej czytaniu:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Potem porządnie doczytam wpis, na razie szybko wpadam i zapraszam do malutkiego łańcuszka na moim blogu. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. jeju, w sumie myślałam o tym, żeby kiedyś ją przeczytać, ale po Twojej recenzji i ocenie Miss Jacobs jakoś mi się odechciało. Moim zdaniem książki o kuchni powinny fascynować, kusić zapachem, smakiem i pobudzać wyobraźnię, a także wzbudzać chęć natychmiastowego eksperymentowania w kuchni :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuję Agnes :) na "dzieciowe pytanie" odpowiedziałam u Ciebie z przyjemnością:)
    Przy okazji życzę zdrowia dla Maleństwa!

    OdpowiedzUsuń
  8. Edith dokładnie!!! Zwykle po dobrej książce, o tematyce kuchennej, jem, jem i jeszcze raz jem. Taka książka - dobra książka - inspiruje mnie i powoduje, że ssie mnie w żołądku:) a w przypadku J&J NIC:/

    OdpowiedzUsuń
  9. Film jest bardzo gut, czasem tak jest właśnie :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zczęłąm ale nie skończyłam. Mam słabą silną wolę;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja czytałam już pozytywną recenzję książki i jestem jej bardzo ciekawa. Poczytam, zobaczymy :)

    OdpowiedzUsuń
  12. No to dobrze, że nie wydałam pieniędzy na nią, ufff...

    OdpowiedzUsuń
  13. Margo - fakt jest tak czasem ... filmu ja nie widziała!:)
    Nivejko - bo do niej nawet silna wola to za mało:)
    Ktrya, Kalio - nie chciałabym aby moja opinia popsuła Wam przyjemność czytania tej książki, bo to tylko moja prywatna opinia:)

    OdpowiedzUsuń
  14. Książki nie tknę, już same gotowanie mózgu czy homarów mnie odstraczyło. Zresztą, nie lubię książek o gotowaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Kiedyś nosiłam się z zamiarem przeczytania tej książki, ale wychodzi na to, że lepiej iść na film. :))

    OdpowiedzUsuń
  16. Ja takze chciałam ją przeczytać a teraz podziękuję - nie chcę.
    Bardzo sugestywnie to opisałaś ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. dziewczyny bo ona jest taka sugestywna! aż za bardzo:) mózgi, szpiki "wyrywane" z kości, wszystko zalane tą galaretą ........ nic przyjemnego ... chyba, że dla zaspokojenia ciekawości, no bo w końcu nie jestem wyrocznią:)

    OdpowiedzUsuń
  18. No to rzadkość nam się przytrafiła kiedy to film lepszy od książki... prawda? :)

    OdpowiedzUsuń
  19. No ... raczej:)może w tym przypadku lepiej kiedy nie "widać" tych wszystkich, momentami drastycznych opisów:)?

    OdpowiedzUsuń
  20. Ha! A ja mam wprost przeciwne zdanie :) Mnie się bardzo książka podobała i dlatego z premedytacją odkładam oglądanie filmu - dla mnie film o Julii a nie Julie jest inną historią niż ta książkowa. A książka jest lekka i odprężająca, ale może to zależy od nastawienia? A jeśli jesteś ciekawa mojej recenzji, to zapraszam:
    http://mojeprzemiany.blox.pl/2009/11/Julie-Julia-Rok-niebezpiecznego-gotowania-Julie.html

    OdpowiedzUsuń
  21. brak prysznica, O NIE!!!! Nie, nie, nie - prysznic to mój budzik, a więc jak bez budzika, jak bez prysznica, no jak????

    OdpowiedzUsuń
  22. Witam, od dawna nosilam sie z zamiarem przeczytania tej ksiazki, ale wczoraj nadarzyla mi sie okazja do obejrzenia filmu. Kompletne rozczarowanie. Szkoda bo ja uwielbiam Meryl Streep.To byl chyba jeden z jej gorszych filmow. Chyba jednak zrezygnuje z ksiazki. Pozdrawiam Alf19
    Ps. chetnie dolacze sie do grona moli ksiazkowych

    OdpowiedzUsuń
  23. Oglądałam film i był to miły przerywnik na leniwy wieczór. W żaden sposób nie zachęcił mnie on jednak do sięgnięcia po książkę, bo po prostu nienawidzę gotować i nie odczuwam najmniejszej potrzeby czytania o kobiecie, która za życiowe wyzwanie przyjmuje sobie spędzenie w kuchni całego roku i przyrządzenie iluś tam setek przepisów ;) Cytat pierwszy całkiem fajny.

    OdpowiedzUsuń
  24. Holden a wyobraź sobie kobietę - z (prawie) permanentym brakiem prysznica, która rok spędza na wyskrobywaniu szpiku z gnatków? :/ To nie budzik będzie problemem :)
    Alf19 -YAMI! Jasne, że dołączam:)
    Lilithin ja lubię gotować ale smacznie:) i lubię, kiedy równie smacznie o gotowaniu się pisze!

    OdpowiedzUsuń
  25. Ja też znam tylko film, który całkiem mi się podobał :) Ale rzuciłam okiem na bloga panny Julie i stwierdziłam, że jest tak mało inspirujący, że dalej nie szukałam. Natomiast z pierwszą (chronologicznie) Julią chętnie bym się poznała, bo kuchnia francuska to mój bzik i myślę, że ta pani mogłaby mnie dużo nauczyć!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  26. Czaro Droga, nie dziwię się, że nie zainspirował Cię blog Julie:) nawet nie miałabym ochoty tam zaglądać po lekturze książki, w której notabene przepisy z francuską kuchnią - mi osobiście - się nie kojarzą:/ ;)

    OdpowiedzUsuń
  27. Jeśli chodzi o pierwszą Julie to ponoć niesamowicie ciepła kobieta była. Kiedyś oglądałam program dokumentalny o niej, i jeden pan opowiadał jak to jego znajoma nie wiedziała co zrobić na proszoną kolację i jej mąż wziął książke telefoniczną by wyszukać numer do Julie. Nie dość, że numer faktycznie tam był to sama Julia przez godzinę udzielała porad pani domu, co, jak i kiedy ma zrobić, a po tym życzyła jeszcze udanej kolacji. Lepszej rekomendacji chyba nie może być :)

    OdpowiedzUsuń
  28. Też mi się tak wydaje Miss Jacobs, tylko Julie jakoś chyba inny miała do niej stosunek i nie przedstawiała raczej ciepło. A wątek biograficzny w książce - skromniutki:)
    P.S. Kuchnia francuska - cóż, dziwiło mnie, że niby te przepisy z kuchni francuskiej, bo choć nie znam się na niej specjalnie jakoś inaczej mi się kojarzy? Nie chciałabym aby wyglądała tak jak ta w wykonaniu Julie:)P.S. A to co napisałaś o programie ... niesamowite:)))

    OdpowiedzUsuń
  29. Z filmu wyszła głodna, że aż strach. Lekki i sympatyczny

    OdpowiedzUsuń
  30. moje zdanie na temat pobudzania apetytu przez książkę już znasz:/ ... ale może film ... nie zaprzeczam:)

    OdpowiedzUsuń
  31. Moni,
    Myślę, że Julie nie miała wystarczającej wiedzy o tym by pisać o Juli. Z drugiej strony Julia już miała swoje 5 minut sławy, więc dlaczego miałaby teraz przyćmiewać Julie ? Różne mogą być wyjaśnienia.
    Co do kuchni francuskiej, nie raz mnie zaskakiwała i nie raz jeszcze to zrobi. Nie możemy zapominać, że książka kulinarna Julii powstała w czasie gdy gotowało się inaczej i te gotowanie nie było modne. Dopiero Julia pokazała Amerykanom co znaczy gotować i bawić się przy tym. Jej programy były pełne śmiesznych gadżetów kuchennych jak i żartów, które bawiły pomimo jej irytującego głosu. Wcześniej nastawiano się by naprawdę dobrze zjeść. Dzisiaj to się przerodziło w snobizm, więc i kuchnie wyglądają inaczej. Jeśli zajrzy się do tych starszych domostw, gdzie nadal wyrabia się chleb ręcznie to wtedy własnie, nasze pojęcie o kuchni zmienia się o 360 stopni.

    OdpowiedzUsuń
  32. Miss Jacobs myślę, że to reklama książki spowodowała u wielu osób nastawienie raczej na (choć częściowo)biograficzną książkę. Jednak to miał być "show" Julie:)
    To co piszesz o książce brałam pod uwagę, przecież to bardzo już wiekowa książka kucharska, a Julia była w takim razie prekursorką :)
    Miłego dnia Miss Jacobs

    OdpowiedzUsuń
  33. A ja uwielbiam tę książkę :) Śmiałam się przy niej wielokrotnie:) A już z tekstów Julii Child w szczególności. Może też dlatego,że spodizewałam się zupełnie jakiś doznań kulinarnych :)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  34. Szczerze mówiąc ja nie spodziewałam się niczego po książce oprócz powodów do śmiechu - a ja miałam ich mało. Mało też było, wspomnianych już tu wątków biograficznych, które były kolejym motywem do zakupu po oczekiwanej dawce humoru. Cieszę się jednak, że tak wielu z Was książka przypadła do gustu:)

    OdpowiedzUsuń
  35. Książka średnio mi się podobała a i film nie powalił na kolana.

    OdpowiedzUsuń
  36. Judytto w takim razie nie możemy czuć się osamotnione w wyrażaniu naszych opinii :) ... choć ja filmu np. nie widziałam

    OdpowiedzUsuń