(nie) wiem, co jem - Zamień chemię na jedzenie, Julita Bator

o tej książce powiedziałam i napisałam już tak wiele, nawet zanim ostatecznie ją przeczytałam, że teraz nie potrafię znaleźć słów lepiej oddających jej ... no właśnie co? znowu brakuje słów, bo.... bo powie ktoś  "eee tam, same oczywistości", "wszyscy to wiedzą", albo jeszcze gorzej - z czym spotykałam się niejednokrotnie zachwycając się książką - "nie da się uniknąć chemii, trzeba się przyzwyczajać"!!! że niby czemu mam się przyzwyczajać?! zgadzać na coś, co ani mi smakuje, ani tym bardziej służy!? to tak, jakby nagle zdecydowano, że ubieranie się jest passé, albo nie wiem - dajmy na to publiczne się ...eeekhm obnażanie też jest cacy, nie szkodzi, bo zaspakaja niezdrową ciekawość. Przyzwyczajmy się, łaźmy jak nas Bóg stworzył! (tu akurat też znajdą się popierający ten nurt, i wcale nie będą oni mieszkać na innej szerokości geograficznej). Ha! jak już jesteśmy na tych innych szerokościach, to - niech oni tam sobie ubierają się jak chcą, albo nie ubierają, ale czy to nie oni często gęsto jedzą najzdrowiej?... ok, nie ma co się zastanawiać, użalać się na rozlanym mlekiem, trzeba działać!
tak, jak zadziałała autorka książki Zamień chemię na jedzenie* Julita Bator (*czy wiesz, co jest w ketchupie, jogurcie, batoniku, które kupujesz bez zastanowienia? - to jakże wymowny podtytuł książki, wyjaśniający co autorka ma poniekąd na myśli wyrzucając ową chemię z jadłospisu swojej rodziny).
Jestem chyba w odpowiednim momencie na tę lekturę, choć na nią zawsze powinien być odpowiedni. A jeszcze lepiej, gdyby - potwierdzając trywialne stwierdzenie "to już wiemy" moment ten był constans, by książka mogła być jak najczęściej potwierdzeniem naszych nawyków, aby jak najwięcej z czytających ją osób mogło powiedzieć "ja tak właśnie robię!". Chciałabym aby taki sen się spełnił, bo to sen-marzenie dla przyszłych pokoleń.
Jestem mamą małego dziecka, dziecka, które rośnie, rozwija się i uczy. I chciałabym aby miało jak najlepsze warunki do tego rozwoju, a i wchłaniało jak najlepszą wiedzę. Nie chcę dla mojego syna aby paczka czipsów stanowiła dla niego alternatywę obiadu, przegryzkę, na którą ma ochotę między obiadem z paczki, a kolacją z fastfuda. No wiem, nie grożą mi te wizje okropnego jedzenia, ale ...ale dziecko czasem uczy się niepostrzeżenie. Chciałabym aby jego kości, mózg i cały organizm rosły podlewane najsmaczniejszym i najzdrowszym jedzeniem, wolnym od chemii, sztucznych barwników, konserwantów i .. wreszcie aby znał prawdziwy smak potraw, a nie ich wzmacniacz!
No znowu powtórzę - nie grozi mi to, ale mój syn też kiedyś będzie sam decydował o tym, co je, kupuje i gotuje, i chciałabym aby kontynuował wówczas dobre nawyki, którymi nasiąknie w domu.
A że powie ktoś - to czasochłonne i pracochłonne. A pewnie, ale chorowanie też odbiera czas i pracę. To nie miernik dla mnie. Najtrudniejszym dla mnie wyzwaniem jest znalezienie dobrych produktów i zaufanie ich producentom. W tym pomaga autorka Julita Bator. Tak wiele wskazówek, jak w książce Zamień chemię na jedzenie nie spotkałam chyba nigdzie (w takiej kumulacji, kumulacji dodam czytelnej, ani trochę medycznej w przekazie - a tego się obawiałam biorąc książkę do ręki).
Czytając tę książkę czułam się trochę (pomijać częste zadziwienia i szokujące opisy) jak na wspaniałym targowisku, pełnym świeżych warzyw i owoców, kiedy to chciałabym wszystko, a muszę zdecydować się na część zaledwie. Chciałam też na owo targowisko biec od razu, ale hola hola, pestycydy! zaufanie! dobre źródło!- i tu ból, bo nie mam tego wszystkiego. Trzeba się będzie nauczyć, komuś zaufać (wskazówki autorki również w tym pomagają - znalazłam nawet kilka produktów z listy nieekologicznych, ale zdrowych produktów żywnościowych, które kupujemy). I chociaż moje dziecko (jak na razie) samo umie dobrze wybrać (testowaliśmy słynne jogurty, rzekomo wzmacniające kości i nasz syn zareagował na nie delikatnie mówiąc z niechęcią, podobnie było z frytką, którą kulturalnie - bo w lokalu - wypluł sobie na ręce, parówkami truć go nie będę - mam przed oczami listę składników parówkowych - ale wiem, jaki byłby jej koniec po takiej próbie) to uwielbiam, kocham i darzę nadzwyczajnym uczuciem Panią Julitę i jej książkę, i choć nie cieszę się, że Jej dzieci musiały swoje odchorować, to koniec końców jestem wielce zadowolona, że jako mama mogła Im pomóc, a przy okazji zechciała podzielić się swoimi spostrzeżeniami z resztą świata.
 Od samego czytania się nie zdrowieje, trzeba działać! I do tego też nabiera się chęci po ksiażce. A dla tych, którzy po jakimś czasie tracą zapał - książka jest rodzajem książki kucharskiej więc proszę postawić ją tam, gdzie jej miejsce, i kiedy zapał mija, koniecznie na nowo zacząć czytać.
Wielkim ułatwieniem są ściągawki dotyczące szkodliwości poszczególnych składników chemicznych (i nie) w kupowanych przez nas produktach, definicje przybliżające niektóre trudniejsze pojęcia, ważne informacje na tematy dotyczące certyfikatów, produkcji itp. a także - albo przede wszystkim - wspaniałe, twórcze przepisy - od masła, przez cukier waniliowy do obiadków, przekąsek, na deserkach skończywszy.
Mamy niejadków, przyszłych, rosnących obecnie kobietek i mężczyzn, alergików (tym bardziej) jak i wszyscy pragnący zdrowia i lepszego świata (to nie idealizm, to obowiązek!) zaopatrzcie się w książkę Julity Bator i uczcie się jej, uczcie i stosujcie te nauki!

8 komentarzy:

  1. Wszystko to prawda i pewnie ta książka może dużo pomóc. Ja też starałam się zdrowo żywić rodzinę, też miałam wiele przykładów na to, co jest zdrowe, a co nie. Najbardziej sobie chwalę te kilka lat, gdy mieliśmy działkę i moja córka mogła jeść niepryskane truskawki (od kupnych miała wysypkę), własnoręcznie siane rzodkiewki i marchewki i wyłuskiwać groszek cukrowy. Jednak obróbka tego wszystkiego zabierała cały mój czas. Owszem, był domowy chleb, samodzielnie przetwarzane warzywa i owoce, pieczone mięsa itd., jest to jednak praca na cały etat, o ile nie więcej. Jednak bardzo żałuję, że okoliczności zmusiły mnie do sprzedaży działki, może kiedyś coś się zmieni i będę mogła znowu się pobawić na swoim, ale na razie muszę lawirować między tym, co zdrowe i co mniej szkodzi.
    Z aktualnych domowych rzeczy polecam jogurt, żeby nie truć się sklepowym. Robi się prosto i łatwo, a smak jest tak różny... Dobrze opisany jest u Tarzynki: http://tarzynkowo.blogspot.com/2012/06/jogurt-domowa-mleczarnia-produkuje.html. No i oczywiście robię dużo przetworów, a warzywa mam od zaprzyjaźnionej pani na targu, której ufam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nutinko - domowe jogurty robię od dawna. Ostatnio eksperymentuje z mlekami.
      Działki zazdroszczę - warzywa z wiadomego źródła najlepszy skarb!! Ja z przetwarzania jestem co prawda noga (wszystko przede mną; ) ) ale produkuje hihi dużo; ) no i mroze (głównie owoce jednak).
      Zobacz Twoja córka jest podobnym przypadkiem (przepraszam, że tak upraszczam) jak dzieci Julity Bator - a to pokazuje nam jak mylimy się w naszych alergiach!! To chemia a nie dobroczynne jedzenie nas uczula! ;/
      Życzę dużo natchnienia i czasu dla tak wartościowej pracy!!;))

      Usuń
    2. Ja już sobie nie wyobrażam sklepowego jogurtu - zbyt sztucznie smakuje. ;) Takie skrzywienie się po jakimś czasie robi.
      Działki mi bardzo szkoda, ale nie było wyjścia, zdrowie zaszwankowało tak, że nie miałam siły tam jeździć, nie mówiąc już o robocie. Potem było jeszcze gorzej, ale już wychodzę na prostą. :)
      Tak, zdecydowanie dziecię reagowało na opryski. I to tych truskawek najbardziej mi było szkoda - sadziłam je niemal po ciemku, z niezłym samozaparciem, a potem tak rodziły, że nie nadążaliśmy jeść. Pięknie było. :D
      Natchnienia mi nie brakuje, dziękuję. Przydałoby się trochę więcej siły, bo jeszcze za dużo nie mogę - od soboty przetwarzam pomidory (już są w słoiczkach) i ogórki (czekają w lodówce na jutrzejsze dokańczanie) i padłam po prostu. Ale i tak jest lepiej niż rok temu, a będzie jeszcze lżej.
      Czego i Tobie życzę. :)

      Usuń
    3. Nutinko dziękuje! ! Przyda się; ) dziś napisałam, że chciałabym zawsze móc sprawiać aby dom pachnial chlebem i ciastem ... chciałabym aby to zdrowie nie odebrało mi tej przyjemności.
      Ale nie o smutkach miałam pisać; ) właśnie starając się unikać chemii staramy się o przyszłość. Zdrową przyszłość; )!!
      Jesteś wielka z pomidorami!!!!! Z ogórkami też - bo tego nie robiłam jeszcze (brak miejsca mi przeszkadza - ale kiedyś to oleje;) postawie w pokoju hihi.
      Duuuuuzo sił i zdrowia Nutinko, pracowita mróweczko;)))

      Usuń
    4. Mój tak pachniał przez wiele lat. Teraz już chleba nie robię, mam od niedawna w pobliżu dobrą piekarnię, zresztą pieczenie chleba, zwłaszcza na zakwasie, wymaga sporo czasu i pilnowania kolejnych czynności. Ale mam nadzieję, że kiedyś i do tego wrócę. Za to staram się obiady fajne robić, a córa jak wraca ze szkoły to wącha i zgaduje, co dzisiaj będzie. :)
      Ach, brak miejsca! Moja kuchnia ma 4,5 metra, u nikogo nie widziałam mniejszej. Słoiki stoją pod kocykiem albo na podłodze, albo na stole w pokoju. Wczorajsze pomidory ustąpiły miejsca dzisiejszym ogórkom. Jeszcze tylko naklejki muszę wydrukować i poprzyklejać. W piwnicy też masakra - dzisiaj poszłam tam po słoiki i wróciłam wykończona. Długa, wąska kiszka, w której żeby coś znaleźć to trzeba połowę powynosić. Ale będę robić, bo nie wyobrażam sobie jedzenia kupnych przecierów itp. Mam jeszcze w planach żurawinę - bardzo lubię. Bylebym zdążyła, zanim zniknie. :)

      Usuń
  2. Zanotowałam tytuł jak tylko o książce usłyszałam, takie wartościowe tomy każdy powinien mieć w domu.

    OdpowiedzUsuń
  3. mnie przetasowała dieta, którą stosowałam karmiąc moje uczulone dzieci. bardzo dużo reakcji alergicznych mieli nie tylko po białku mleka i jaj ale też po E świństwach, którymi najczęściej byli częstowani przez własnych dziadków :( z biegiem lat wyrośli z gwałtownych reakcji alergicznych ale nawyk czytania etykiet został mi chyba do końca życia i został wyssany chyba z moim mlekiem, bo chłopcy także czytają info na opakowaniach. niestety nie jestem w stanie wszystkiego sama wytworzyć i przetworzyć, co nie oznacza, że się nie staram. właśnie przywiozłam 3 worki ziemniaków, na które pryskał li i jedynie Azor sąsiada mojego wujka na wsi :) moja piwniczka pęka od dżemów, kompotów, ogórków i buraczków - robienie przetworów wyniosłam z domu rodzinnego. niestety, życie z dala od chemii wymaga ogromu czasu i własnej pracy, ale w polecanej przez Ciebie książce pełno jest drogocennych wskazówek. mnie znają już sprzedawcy warzyw na targu i wiedzą, że raczej gustuję w egzemplarzach marnych, a nawet robaczywych ;DDD

    OdpowiedzUsuń