Przeczytałam tę książkę i teraz
czuję, że muszę ochłonąć, jak po spotkaniu z bardzo interesującym i
jednocześnie absorbującym człowiekiem. Biografia Igora Strawińskiego autorstwa
Charles’a M. Josepha zatytułowana Strawiński.
Geniusz muzyki i mistrz wizerunku wyrwała mi kilka wieczorów, odebrała chęć
na inne książki i sprawiła, że w mych uszach, pomimo ogarniającej mnie ciszy
towarzyszącej skupieniu nad książką rozbrzmiewała, i nadal rozbrzmiewa muzyka.
Ba! Ta książka cała jest muzyką, symfonią i baletem w jednym. Świętem wiosny i
świętą wiosną. I nie dlatego, że opisuje życie i twórczość genialnego
kompozytora, i że napisał ją muzyk (uczeń Sulimy Strawińskiego – syna Igora)
ale dlatego, że napisana jest w sposób przypominający zapis łatwo wpadającego w
ucho utworu (tu ukłon dla tłumacza – Aleksandra Laskowskiego – za genialne
odnalezienie się w tych wszystkich muzycznych niuansach!).
Strawiński – geniusz nie tylko
muzyki, ale i kamuflażu urodził się w niewielkim rosyjskim mieście, wyemigrował
jednak końcowo do Ameryki, aby – już za życia - stać się przedmiotem sporów
dwóch wielkich mocarstw o prawo do „własności” i dumy z jego talentu.
Namaszczony muzyką od dzieciństwa – ojciec śpiewak operowy – nie mógł nie wstąpić
na tę ścieżkę. Pomimo studiów prawniczych pozostał wierny wychowaniu i
doświadczeniom z dzieciństwa. Ten wrażliwy człowiek, którego pełna
charakterystyka (zakładając, że to, co jest dostępne biografom oraz muzeom może
zostać uznane za pełną wiedzę na temat kompozytora) może zamącić w głowie. Sam
o sobie (Strawiński) wypowiadał tak sprzeczne opinie, że właściwie fakt, czy
dostęp do jego „życia” mamy pełen, czy nie niewiele zmienia w poznaniu tego
człowieka.
„Strawiński to towar, który
trzeba sprzedać” (s. 64), a jak wiadomo reklama i rynek mają swoje prawa,
których zadaniem jest mamienie kupujących (tu słuchaczy, wielbicieli, współpracowników
i znajomych). Tak więc naprawdę jaki Strawiński był nie wie chyba nikt, albo
wiedzą nieliczni, którzy jednak milczą. Ten człowiek, jak na towar przystało
potrafił doskonale się sprzedać. Wiedział gdzie i kiedy „pojawić się”, wywołać
wokół siebie kontrowersje. Strawiński - genialny skąd inąd człowiek słynął –
chyba dla tego zaistnienia – z powielania poglądów innych osób. Wkładając je w
swoje usta, z miną niewiniątka, a zarazem pewnego siebie człowieka popisywał
się cytatami (uznając je za własne) znanych osób, osób których poglądy pasowały
do jego filozofii (w danym momencie – bo Strawiński do stałych osób nie należał).
W swojej bibliotece, która liczyła tysiące woluminów z najróżniejszych dziedzin
miał przestudiowane i dokładnie wyłuskane to, co kiedyś może się jemu przydać w
wymianie zdań z innymi.
Podobnie rzecz się miała z
muzyką. Ile jest prawdy w geniuszu muzycznym Igora Strawińskiego nie dowiemy
się chyba nigdy (nie chciałabym zostać źle zrozumiana – nie posądzam nikogo o brak
talentu i oszustwo, ale między wierszami i z przytaczanych przykładów można
talent Strawińskiego odczytać na wiele sposobów). Kolekcjonerzy oraz
biografowie, którzy mieli dostęp do biblioteki kompozytora twierdzą, że znaleźć
w niej można było wiele analiz dzieł – zarówno współczesnych Strawińskiemu jak
i tych z minionych epok. Analiz, które miały (chyba?) na celu dokładne poznanie
sposobu, w jaki dzieło powstało. Także wiele książek będących podręcznikami do
nauki tworzenia muzyki. Jeśli dołożyć do tego fakt, że Strawiński swoje
kompozycje oddawał zawsze na koniec terminu wyznaczonego w kontrakcie (zwykle
negocjując jak najdłuższy), uprzednio nie informując ani jak długa będzie
muzyka, ani jakich instrumentów użyje można twierdzić, że albo był doskonałym
technikiem (niczym czeladnik) albo zwykłym oszustem (istnieje też teoria o
zachwycie jego muzyką, przy jednoczesnym braku zrozumienia dla niej). Można
jeszcze do tego dodać przechwałki kompozytora na temat tworzonej muzyki, że np.
napisał ją w tygodniu poprzedzającym oddanie, albo, że ten akurat utwór miał
napisany już kilka lat wcześniej) i wyjdzie z tego przedziwny obraz jego talentu.
O tym, że Strawiński był pyszny i
pewny siebie świadczyć może wiele przykładów – szczególnie tych, w których nie
przyjmuje krytyki (np. zwykł wykreślać z rozmów i artykułów prasowych o innych
kompozytorach przymiotnik „wielki” przy ich nazwisku), jednocześnie jednak
przyznawał się – w wywiadach i programach telewizyjnych do swojej nieśmiałości.
Tłumacząc tę sprzeczność mówi się, że to muzyka (Strawińskiego) była pewna
siebie, a on zamkniętym w sobie pragmatykiem.
Wracając do zwyczaju komentowania
na marginesach wszelkich publikacji – można domniemywać, że jednak skrywał on
kompleksy. Igor Strawiński wchodził na wyżyny nie tylko swoich umiejętności
twórczych, ale i muzyki w ogóle. Ten uznany za kompozytora wszechczasów twórca
miewał też jednak i złe „produkcje” w swoim repertuarze. Takim szczególnym
przykładem upadku z wyżyn jest produkcja telewizyjna Potopu, której autor biografii poświęca osobny rozdział. Jednak i
to niepowodzenie Strawiński potrafił skrzętnie ukryć w swojej pamięci ignorując
porażkę, a nawet przekuć ją na swego rodzaju sukces (nowatorski).
Osobny rozdział stanowi też praca
nad dokumentalizacją – czy to za życia kompozytora, kiedy to na przemian godził
się i odmawiał udziału w programach telewizyjnych o nim, jak i po śmierci kiedy
w jego prywatnym archiwum odkryto setki listów i dziesiątki kartonów ze zbieraną
przez lata prasą i innymi dokumentami stanowiącymi o jego chwale. „Jego archiwa
potwierdzają, że Strawiński zbierał wszelkie, nawet najdrobniejsze informacje
biograficzne. Każdy swój krok widział jako kolejny ruch w stronę namaszczenia przez
historię” (s. 417). Dalej możemy dowiedzieć się też, iż zdarzało się jemu niszczyć
wcześniej zebrane dokumenty, papiery czy listy, ale i te działania miały
jedynie za zadanie kontrolowanie własnego wizerunku. Bowiem (Strawiński) „niemal
wszystko co robił, robił celowo” (s. 416).
W tej biografii, niczym w
pasjonującej powieści możemy dowiedzieć się też o tym, że Strawiński był
wyjątkowo nerwowym człowiekiem. Apodyktyczny w stosunku do dzieci (tylko jeden
z trójki synów poszedł śladami ojca – Sulima zawsze ten na drugim planie,
gorszy, w cieniu ojca), niewierny żonie, traktujący ją raczej przedmiotowo
potrafił również dyrygować ludźmi z nim współpracującymi. Zwykł tak obracać
bieg spraw, że nawet podpisujący z nim kontrakty nie zauważali kiedy to on
zaczynał dyktować warunki. A on u końca tej swego rodzaju gry czuł się bardziej
dowartościowany. Czy to świadczy właśnie o skrywanych kompleksach, czy jednak o
naturze oszusta? Tego nie dowiemy się pewnie nawet po lekturze książki Charles’a
Josepha. Bo chociaż tą biografią chciał on dotrzeć do prawdy o Strawińskim,
oczyścić go z zarzutów, to jednak ograniczenie źródeł, ich wątpliwa czasem
prawdziwość mogą pozwolić na domniemania, co do natury Igora Strawińskiego. Tym
bardziej, że krętactwo to przeszło na wieloletniego przyjaciela i „adwokata”
kompozytora, jego współpracownika Roberta Crafta, który przez lata (i nawet po
śmierci Strawińskiego) był - jak pisze Joseph – obrońcą i odtrutką na często jadowite
wypowiedzi kompozytora. Niestety, przez ten fakt mydlenia oczu prasie i
tłumaczenia słów Strawińskiego Craft pozbawił te słowa autentyczności. Pogubił
się, i – przytaczając kolejny raz podsumowanie autora biografii – rozcieńczył je
wybierając te, które jego zdaniem nadawały się do publicznej wiadomości.
Mimo wszystko, choć autor
zastrzega, że źródła całej prawdy o Igorze Strawińskim nie zostały do końca
ujawnione to genialna książka. Nie tylko jako biografia dla zaznajomionych z
twórczością Strawińskiego, czy muzyką poważną, ale jako fascynująca powieść o
interesującym człowieku i jego bogatym życiu. O gigantycznym talencie,
niezależnie od procesu powstawania jego utworów, o tym, który „odcisnął
niezatarte piętno na całym stuleciu” (s. 402).
Książki będzie można posłuchać w radiowej Dwójce. Więcej informacji TU
Cytaty pochodzą z książki.
Bardzo dobrze się słucha fragmentów w radiowej Dwójce. Dzięki za podpowiedź :)
OdpowiedzUsuńJejku Dominika sprawiłaś mi taką radość tym wpisem, że normalnie skaczę! Przyznam, że byłam załamana odpowiedzią na ten wpis, a właściwie jej brakiem;/ Nie o komentowanie mi chodzi, a o zainteresowanie GENIALNĄ książką. Nie o chwalenie tego, co napisałam, bo to moja opinia, ale wyrażenie chęci poznania takiego człowieka! Twój wpis o tym, że słuchasz jest budujący (a do tego dzięki mojej podpowiedzi hmm:) ). Żałuję, że ani nie mam radia (gdzieś tam na eNce), ani czasu go słuchać, ani też ciszy zagadywana przez synka, bo chętnie posłuchałabym tej książki raz jeszcze:).
UsuńPrzyjemności;)
Książki z tej serii nie należą do najłatwiejszych, to może zniechęcać. Jednak wystarczy chcieć poznać osobowość geniusza, dowiedzieć się czegoś o niezwykłym człowieku...
OdpowiedzUsuńDominika zdaję sobie sprawę, ale właśnie - wystarczy chcieć DOWIEDZIEĆ SIĘ CZEGOŚ:) Do tego ta akurat książka (nie czytałam wszystkich ze Sfer) to połączenie biografii, książki traktującej o muzyce, sensacji i najbardziej zwyczajnej opowiastki o ciekawym człowieku. Dawno mi się tak dobrze nie czytało - dla porównania zbeletryzowana Blondynka jest cięższa, a Fitoussi z jej Heleną Rubinstein zwyczajnie wydaje się nudna ;)
UsuńMuszę przyznać, że chcę i podobają mi się fragmenty w radiowej Dwójce. Chociaż sam ciekawy człowiek, to za mało, by zrobić z tego interesującą opowieść. Charlesowi M. Josephowi ta trudna sztuka się udała :)
OdpowiedzUsuńWłaśnie - to połączenie wyszło Charlesowi doskonale!!!
Usuń