Utonięcie Rose - Markia Cobbold

 
 
O książce Mariki Cobbold przeczytałam u Padmy, i wówczas miałam ogromną chęć na przeczytanie beletrystyki. Czegoś tak zmyślonego, że aż wzbudzi poczucie zmarnowania czasu. Utoniecie Rose może nie do końca jest historią nierealną, tak nieprawdopodobną, aby nie móc się wydarzyć, jednak w jakiś sposób ta książką, czy też raczej to, co Padma o niej napisała zachęciła mnie.
Tak, ta opowieść mogłaby jak najbardziej gdzieś się wydarzyć. Dotyczy ona bowiem historii  z przeszłości, mrocznej tajemnicy, czy też poczucia winy skrywanego przez Elizę Cummings, dawniej jedną z trzech zżytych ze sobą przyjaciółek. Elizę i tytułową Rose łączy nie tylko wspomniana tajemnica, ale i fakt, że były prawie rodziną. Do tej dwójki możemy zaliczyć równie im bliską Portię. To święta trójca szkoły dla dziewcząt – święta, bo niedostępna, gardząca innymi dziewczętami, traktująca wszystkich z góry trójeczka zepsutych panienek z bogatych domów. Jednak trafia się jedna odważna (czy też przebiegła) dziewczyna, która usilnie stara się wkraść w łaski księżniczek, jak je nazywa. Przerwać ten ścisły krąg zepsucia. Sandra, czy też jak sama woli – Cassandra nieudolnie stara się zdobyć przyjaźń dziewcząt, a przynajmniej jednej z nich, za ofiarę upatrując sobie Elizę, u której wyczuwa odrobinę czegoś na kształt współczucia.
Akcja książki Mariki Cobbold rozgrywa się jednak współcześnie, powracając tylko raz na jakiś czas do opowieści dziewcząt sprzed ćwierć wieku. Te opowieści, a raczej retrospekcje mają z zadanie poznanie tajemnicy śmierci jednej z przyjaciółek – Rose. Dziś dorosłe już kobiety nie mają ze sobą kontaktu - ten przerwała nagła i tajemnicza śmierć Rose. Podobnie, jak Eliza, dzisiaj konserwatorka w londyńskim muzeum nie ma kontaktu z ojcem Rose. Jednak jego nieoczekiwany telefon zmusza Elizę do powrotu do przeszłości. Kobieta wyciąga ukryte na dnie serca brudne skrawki niechcianych wydarzeń. Buduje na nowo tamten wieczór, na nowo próbuje skleić, jak potłuczony antyczny wazon tamte chwile, aby dotrzeć do własnej winy. Tylko, czy wina faktycznie leży po stronie Elizy?
Niestety, autorka bardzo starała się stworzyć klimat amerykańskiej szkółki dla dobrych panienek – razem ze wszystkimi jego przejawami, nie tylko dotyczącymi nauki, ale wraz z walką o uznanie, zazdrością, obłudą i buntem.  Wszystko było nawet miłe, czytało się szybko, z zainteresowaniem, dopóki mniej więcej w połowie książki zakończenie stało się przewidywalne. Zbyt wyrazista charakterystyka jednej z bohaterek sprawiła, że Cobbold odebrała mi przyjemność z kończenia książki, pozbawiła możliwości zagryzania paznokci z nerwów, kręcenia głową, obrzucania winą wszystkich przyjaciółek po kolei. Szkoda.
Myślę jednak, że książkę można przeczytać w ramach relaksu, w wolnej chwili, dla poczucia choćby klimatu związanego z pracą Elizy. Kwestie dotyczące konserwacji zabytków ceramicznych zostały przedstawione dość rzeczowo i profesjonalnie (tak mi się wydaje) tworząc przez to, jak z tych właśnie skorup całkiem miłą opowieść.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz