Królewna Śnieżka z Auschwitz - Farby wodne L. Ostałowska



Kiedy słucham, historie istnieją, kiedy mówią, mogą się uwolnić. Szukam tu (w muzeum) własnej, a nie polskiej tożsamości. Myślę: to się stało. Bez kalek, fiszek, stanowisk ... Nie osądzam siebie ani innych.

Trzeba  przyznać, że Farby wodne Lidii Ostałowskiej nie są typową lekturą na okres świąt. Ale może nie wszyscy lubią historie rodzinne, miłosne, czy lepienie bałwanków w wesołym gronie - ja nie lubię. Stąd z zapartym tchem zabrałam się za lekturę Farb wodnych, które znalazłam pod choinką.
Nie, nie jest to przyjemna lektura, ale napewno pouczająca. Reportaż Ostałowskiej to prawdziwe świadectwo obozowych i postobozowych realiów. Farby wodne to głównie (pisze głównie, bo choć to krótka książeczka, pociąga wiele wątków) historia Diny Gottliebovej, Żydówki czeskiego pochodzenia a przede wszystkim malarki. Dina trafiając do obozu w Auschwitz-Birkenau ratuje się własnym talentem. Początkowo ryzykując własne życie umila je najmłodszym więźniom obozu malując na barakach sceny z Królewny Śnieżki, która na króko przed "obozem" stała się hitem kinowym i ... ulubionym filmem Adolfa Hitlera. Dzięki tym malunkom zostaje zauważona przez Josefa Mengele (a właściwie Wolfganga Gerharda) i "zatrudniona" do malowania jemu portretów ludzi, którzy posłużą do doświadczeń temu pseudodoktorowi, znanemu całemu światu ze swojego okrucieństwa. Nie wiem, jak ocenić Dinę, i czy w ogóle wolno mi ją oceniać. Pewnie nie powinnam wcale tego robić, ale kołaczą mi się dwie sprzeczne myśli, różne postawy, w których staram się znaleźć na jej miejscu. Wiem, że to wprost niemożliwe abym w jakikolwiek sposób mogła wyobrazić sobie siebie w takiej sytuacji. Z jednej strony to naturalny odruch człowieka, że stara się ratować swoją skórę, szczególnie w obliczu  śmierci, tak okrutnej śmierci, na którą więźniowie obozu przecież patrzyli każdego dnia. A z drugiej strony - czy taka postawa to nie tchórzostwo, nie sprzedanie siebie? Współpraca z okrutnym nazistą, człowiekiem, który mówił o sobie lekarz a zabijał, torturował i w swojej głupocie, czy też niewiedzy, w swoim wrodzonym okrucieństwie (jakim trzeba być psychopatą aby robić takie rzeczy) wyrywał dzieci z łon matek, zszywał żyły bliźniętom aby stworzyć sobie bliźnieta syjamskie, podawał ludziom dziwne mikstury nie znając skutków ich zażywania .... albo w swoim okrucieństwie chcąc je raczej poznać, kastrował, wydłubywał oczy, na żywo, po śmierci nieważne, byle zapisać jakiś skutek. I takiemu człowiekowi pomaga Dina Gottliebova - tylko po to aby uratować siebie i matkę. Nieznane są też mi i niezrozumiałe dla mnie pobudki jakimi kierował się sam Mengele zatrudniając dziewczynę - z jednej strony okrutny człowiek, skłonny zabijać wszystkich, którzy nie zaliczają się do jego rasy, a z drugiej niby taki dobrotliwy wujek, który najmuje do pracy Żydówkę, po to aby malowała jemu anomalia fizyczne więźniów, aby służyła za dokumentalistkę? Nie mieli aparatów? Czy też była to klejna perswazja Mengele - dać trochę przyjemności więźniowi w trakcie pozowania, aby zaraz potem podoświadczać sobie na jego ciele? Nie ma słów wytłumaczenia na cokolwiek, co dotyczy nazistów i obozów, nie ma wytumaczenia dla Holokaustu.
Autorka Farb wodnych dociera do Diny Gottliebovej po latach. To nękana chorobą staruszka, która stara się odzyskać swoje obrazy zawłaszczone przez muzeum KL Auschwitz - Birkenau. Czy faktycznie należą się one Dinie jako autorce? Malarce? Czy może też stanowią własność Josefa Mengele (o ile ten człowiek jeszcze żyje - tego chyba my się nie dowiemy, bo, że ktoś to wie, jest więcej niż pewne), czy też stanowią jednak właśność muzeum, są dowodem na okrucieństwo Niemców i należą się każdemu odwiedzającemu? O uznanie właśności walczą wszyscy. Muzeum, które zatrzymało nie tylko właśność Diny, nie tylko te obrazy ale i prywatne części garderoby, walizki - wszystko, co odwiedzające muzeum rodziny są w stanie rozpoznać, co stanowi czasem jedyną pamiątkę po pomordowanym, a boli, że jest w muzeum mogłoby przecież, jak to wiele razy zarzucano muzeum zostać zastąpione kopią (włosy, tałesy, podróbki butów i waliz - made in China). Obrazy, kórych dotyczy spór to głównie portrety Romów, Cyganów, których w Auschwitz zginęły setki. Na których Menegle z wyraźną przyjemnością dokonywał doświadczeń, jak na cudach (czy też wybrykach) natury (dziwne wrażenie przy czyteniau Farb wodnych po niedawnej lekturze, jakże odmiennej książki Psożercy ze Svini  Karla-Markusa Gaussa).
Farby wodne to liczne dowody na brak człowieczeństwa nie tylko Hitlera ale i ludzi, którzy ślepo szli we wskazanym przez tego zakompleksionego człowieczka kierunku. Szczególnie końcowe rozdziały, które dotyczą współczesności, uświadamiają, że jesteśmy tak marni kłócąć się nad prochami pomordowanych tysięcy więźniów. Ukazują słabość i chciwość człowieka, nawet w obliczu takiej tragedii. Nie do uwierzenia, nie do pomyślenia. A mieszkańcy Oświęcimia mają tego wszystkiego dosyć - z jednej strony kłótnie o pamięć, o religię i pamiątki, z drugiej strony wysokie bezrobocie w Oświęcimiu, masowe wyjazdy młodych ludzi, bo cała miejscowość jest jak miejsce zbrodni, miejsce święte, w którym nie może powstać market czy klub nocny.
Choć znam historię i nie jestem nań obojęta nie potrafię sobie nawet wyobrazić własnego stanowiska w tej sprawie. Wydaje się łatwym do pogodzenia i rozwiązania konflikt obozowy - postawmy małe krzyże, zlikwidujmy te wielkie, dajmy możliwosć modlitwy wsystkim narodom i wyznaniom. Albo podarujmy sobie modlitwę - uszanujmy w ciszy, każdy we własnym sercu i sumieniu pomordowanych.

I unikajmy takiej postawy: Gdzie byli ich prawnicy - szlocha wstrząśnieęta (wizytą w muezum) amerykańska studentka.

Jest wiele do napisania o tej książeczce - raptem 200 stron tekstu, a taka burza myśli, takie ogromne niedowierzanie, która ogarnia mnie zawsze ilekroć poznaję każdą historię związaną z wojną, Holokaustem i niemożliwym do wyobrażenia okrucieństwem Niemców.

Fragment obozu w Birkenau

Dzieci, na których eksperymentował Josef Mengele

Brama do obozu - napis Arbeit macht Frei uratował od złomowania polski chłop - za butelkę samogonu odzyskał go od Rosjanina. Współczesną historię kradzieży napisu znamy.

Dina Gottliebowa w swojej pracowni z portretem Cyganki (dla Mengele ważne było ucho i oczy, oraz znaki szczególne)



źródło zdjęć: czarne.com.pl oraz google
cytaty pochodzą z książki

12 komentarzy:

  1. Jak dla mnie "Farby wodne" to jedna z lepszych książek jakie powstały o Holocauście, ale też świadectwo zagłady Romów, które długo przez opinię publiczną było negowane. Doskonały reportaż. Jak dla mnie numer jeden przeczytanych tegorocznych książek.

    Serdeczności :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie potrafię sobie wyobrazić takiego okrucieństwa, a raczej przychodzi mi to z łatwością i to mnie właśnie przeraża. Sama nie wiem, co myśleć o tej pozycji. Z jednej strony jestem ciekawa, a z drugiej czułabym się, jakbym zagłębiała się w czyjeś cierpienie, rozdrapywała zabliźnione rany, chociaż tych ludzi od dawna nie ma. Jedno jest pewne - prędzej czy później trafię na tę książkę. Nie wiem jeszcze, czy jestem teraz gotowa. Swojego czasu prędko podchwyciłabym tę lekturę, bo interesowałam się tymi czasami, ale dziś nie czuję, abym zdołała się zmierzyć z bestialskimi czynami tego mężczyzny. Mimo to dziękuję za recenzję - chyba najlepszą od dłuższego czasu, bo omawiającą wszystko w dogłębny sposób, jaką czytałam. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. The_book właśnie w kontekście świadectwa zagłady Romów (o czym mało się mówi) tak mnie zszokowała ta pozycja - szczególnie po ostatniej lekturze wspomnianych Psożerców ... po których miałam jednak odmienne zdanie niż jej autor (polecam - szczególnie jeśli kiedykolwiek widziałaś cygańskie osiedle!). Teraz patrzę na to wszystko ciut inaczej. A książka L. Ostałowskiej nie da się zapomnieć ... może niestety?:(

    Ice_Fire dziękuję, ale myślę, że do dogłębnej to tej recenzji brakuje dużo :) szczególnie po tym jak się przeczyta tę malutką, niepozorną książeczkę (aż się nie chce wierzyć) - nie wspomniałam przecież o współczesnych problemach Romów, o ich trudnościach na procesach przeciwko nazistom (celowo piszę z małej litery, bo po co z dużej;/), podczas których przekręcano ich zeznania przeciwko nim samym, o tych (nazistach) którzy pozostali na wolności, o zawłaszczaniu mienia poobozowego, o braku prawa do pamiątek i własności .... i o wielu jeszcze rzeczach, które porusza ten dokument. Myślę, że nie można tak szybko skreślać tego reportażu! Ja wiem, że jest ciężki, ale ja zniosłam go dzielnie, a wierz mi też nie specjalnie nadaje się na moją okoliczność:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie Twoja recenzja przywiodła na myśl wywiad, który nie tak dawno czytałam w jakimś serwisie internetowym. Wywiad z człowiekiem, który trafił do Auschwitz jako jeden z pierwszych więźniów i został osobistym fryzjerem komendanta obozu - Rudolfa Hessa. Redaktor pytał go m.in. o to, czy nie miał nigdy takich myśli, by zamiast ogolić Hessa brzytwą po prostu poderżnąć mu gardło. Co ciekawe, człowiek ten odpowiedział, że myślał o tym, ale nie było warto, gdyż on i jego rodzina przypłaciliby to utratą życia.

    Myślę, że w czasie wojny, a szczególnie w tamtych, obozowych warunkach, człowiekiem targają zupełnie inne namiętności, niż gdy mówi o tym w czasie pokoju, siedząc w ciepłym fotelu i o Holocauście jedynie czytając. Udowodnione naukowo są różnego rodzaju uzależnienia od oprawców - głośny syndrom sztoholmski, czy syndrom limski - pewnie gdybyśmy zbadali byłych więźniów obozów tuż po wyzwoleniu okazywaliby podobne cechy, jak więzione dzieci, zamykane w piwnicach kobiety. Całkowita podległość to było jakieś wyjście, jakaś nadzieja na choćby dłuższe życie. I doświadczenie pokazuje, że właśnie tacy ludzie, jak fryzjer Hessa, czy malarka zatrudniona przez Mengele faktycznie przeżyli. Ale byli oni tylko kaprysem nazistów, marionetkami w ich rękach i zarówno oprawcy, jak i ich ci ludzie wiedzieli, że ceną za życie jest poniżenie - w trakcie wojny oraz tuż po niej, gdy niejednokrotnie oskarżani byli o zdradę, czy osądzani przez opinię publiczną.

    O zagładzie Romów faktycznie mówi się bardzo mało, bo przecież Holocaust jest terminem bardziej medialnym, dlatego ta książeczka jest tak wartościowa i bardzo chciałabym ją przeczytać.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. P.S. Jakbyś chciała przeczytać wywiad, o którym wspomniałam jest on dostępny pod adresem: http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,42699,7507576,Jozef_Paczynski__wiezien_nr_121__Bylem_fryzjerem_H%C3%B6ssa.html?as=1&startsz=x

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tak sobie myślę, że w miejscu gdzie brak jest cech człowieczeństwa, możemy mówić już o naturalnym, zwierzęcym instynkcie przetrwania. Nie czytałam książki, więc moja opinia może ulec zmianie po lekturze, ale wolałabym uniknąć oceniania i nie dlatego, że uważam, że zachowałabym się inaczej, ale dlatego, że ta kobieta tylko rysowała. Nie ona, to ktoś inny by to robił, a nawet jakby nikt taki się nie znalazł, to Mengele nie zaprzestałby swoich praktyk. Może dzięki temu, że podjęła się tego zajęcia, wojnę przeżyła jedna osoba więcej.
    Tak sobie dywaguję tylko pod Twoją recenzją, bo wiadomym jest, że każdy ma swoje zdanie i odczucia.

    I choć wg Ciebie recenzji brakuje dużo, to zawarłaś w niej tyle, że wystarczyło abym chciała przeczytać "Farby wodne".
    Mnie często zdarza się przeoczyć wiele istotnych aspektów, kiedy lektura wywołuje duże emocje.

    OdpowiedzUsuń
  7. Fantastyczna recenzja. Nie chciałabym nigdy znaleźć się w takich czasach, by stanąć przed takim dylematem. Nie wiem, co bym wybrała, zachowawcze poddaństwo czy dumne zrywy.
    Nie wiem.

    OdpowiedzUsuń
  8. Claudette dziękuję przede wszystkim za linka do wywiadu, jak tylko znajdę wolną chwilę przeczytam z chęcią. Jeśli chodzi o kwestię „moralności” we współpracy z nazistami to trudna sprawa dla nas, żyjących sobie współcześnie w cieple i pokoju (raczej stałym i przewidywalnym). To podobne zagadnienie do tego, które mieliśmy nie tak dawno okazję poruszać przy okazji wydania książki Jana Tomasza Grossa Złote żniwa. I w tej kwestii znaleźli się wszystkowiedzący – a ja, podobnie, jak w przypadku Diny Gottliebovej, czy Pana, o którym piszesz także nie wiem, czy nie zachowywałbym się podobnie, jak Polacy (?) grabiący innych (bo nie chcę tu pisać tylko o Żydach, przecież tych poszkodowanych była cała masa – zarówno po stronie wroga, obywatela innego kraju, czy nawet zapewne i drugiego Polaka). Nie można oceniać nam teraz z perspektywy lat i innych warunków życia. Zastanawiam się nad inną kwestią – czy zaufałabym na tyle, aby podjąć się współpracy z obozowym kapo, czy nie bałabym się, że to jednak podstęp, że i tak ja sama kiedyś zginę …. to są wątpliwości znowu współczesnego człowieka. Wtedy pewnie myślało się inaczej - krótko – żyję choćby trochę dłużej, może jednak się uda, nie wybiegało się pewnie w przyszłość. A wyrzuty sumienia – z jednej strony - czy można je mieć, że się przeżyło? A z drugiej – pewnie mają je nie tylko ci więźniowie obozów, którzy współpracowali aby przeżyć, ale i ci, którym zdarzyło się być może zjeść czyjąś rację, spać z cieplejszej strony baraku, mieć buty, podczas gdy inni nie mieli …. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie także życia po obozie. Jakie człowiek ma wtedy sny?
    A to, co piszesz o syndromie sztokholmskim pewnie w jakimś stopniu miało miejsce – ale znowu (patrząc po sobie) myślę, że w kategoriach zaufania. Podobna sytuacja przedstawiona jest w reportażu Ostałowskiej – kiedy to wolni ludzie, zaraz po tym, jak Niemcy opuszczają obóz nie wiedzą dokąd się udać, czy już aby na pewno mogą wyjść, czy nikt do nich nie strzeli i czy mogą zaufać mieszkańcom okolicznych miejscowości.
    Okropne, nie do wyobrażenia dla mnie czasy.


    Maya Dina uratowała także życie swojej matki! Nie osądzam jej, ani też nie krytykuję za taką postawę, jestem daleka od tego. To, co myślę o postawach podobnych do postawy Diny napisałam wyżej. Wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Że znowu ofiary są traktowane jak oprawcy – Dinę się oskarża, nie oddaje jej własności, jaką stanowią namalowane przez nią obrazy, a zeznających w procesach przeciwko nazistom karze się za głupie, nieistotne dla sprawy pomyłki (częściej wmawiając je im, niż mają one faktycznie miejsce;/).


    Agnes dziękuję. Myślę, że w takich sytuacjach decyduje konkretne położenie, dziś nie wiemy, co byśmy zrobili, ale będąc tam – myślelibyśmy inaczej.

    OdpowiedzUsuń
  9. Książkę przeczytam na pewno gdyż bardzo interesuję się historią II wojny światowej, obozów, holokaustu.
    Świetna recenzja :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Na bloga przyciągnęła mnie "Jane Eyre", którą właśnie czytam i ciekawa byłam innej opinii, a tu natknęłam się na całkiem inną historię, prawdziwą historię...

    Przeczytałam już wiele książek traktujących o wojnie, tych ciężkich i tych bardziej "przystępnych", staram się raczej wybierać te drugie, gdyż mocno przeżywam treści dotyczące okrucieństwa czasu holocaustu. Dlatego nie wiem, czy sięgnę po powyższą lekturę. Niemniej jednak zapoznałam się bliżej z historią życia tego pseudo "lekarza" i muszę przyznać, że na taki ogrom zadanych cierpień, on sam miał udany żywot i nie poniósł odpowiedzialności za swoje haniebne czyny...

    OdpowiedzUsuń
  11. Aleksandra dziękuję, miłej lektury w takim razie … choć może miła w przypadku tej historii to nie bardzo trafne słowo;(

    Bellatriks takie książki powinno się czytać, tym bardziej, że ciągle jeszcze wychodzą na światło dzienne nowe fakty. (co swoją drogą jest przerażające). Choćby taki Mengele – czy ktoś dawniej słyszał o jego zbrodniach? Nawet nie był sądzony za to co zrobił, bo jak to bywa z nazistami ukrywały go „władze”. Do dziś jest przecież wielu nazistów, którzy żyją na wolności i nigdy nie odpowiedzieli za swoje czyny, a ludzie ich ścigający boją się o własne życie;/ Osobiście myślę, że tego typu książki stanowią lepsze źródło wiedzy dla młodzieży niż podręcznik do historii;/

    OdpowiedzUsuń
  12. Twoja recenzja zachęca po przeczytania. Głupio zabrzmi, gdy powiem, że "lubię" książki o II wojnie światowej, ale jedno jest pewne; trzeba czytać o tej historii bo ludzka pamięć niećwiczona staje się z czasem zawodna... A o tym co wtedy działo zapomnieć nie można

    OdpowiedzUsuń