Szkła od Zeissa, przecierane spokojnym, nieśpiesznym ruchem w westybulu portierni ... W letnie dni osiadał na nich żółty pył lip kwitnących w Delbruck-Allee obok budynku Anatomii, gdzie chłodne powietrze z cienistego cmentarza ewangelickiego mieszało się z suchym sosnowym powiewem od strony morenowych wzgórz. O ósmej czarny daimler-benz zatrzymywał się przed wejściem do Instytutu, potem z tramwaju nadjeżdżającego od strony Langfuhr wysypywał się tłum ubranych na ciemno dziewcząt, które po kilku minutach marszu wzdłuż cmentarnego muru i dojściu na portiernię, a potem do bloku E, przywdziewały niebieski fartuch z ramiączkami skrzyżowanymi na plecach i biały czepek.
Przeczytałam ostatnio Hanemann Stefana Chwina, ale nie o samej książce chcę tu pisać. Pomijając kwestię, że książki Chwina są dla mnie jak pierwszy powiew wiosny – zawsze pachną świeżością, choćbym je czytała kolejny raz, zachwycają aż do braku tchu, to zastanawiam się czy naprawdę nie jest ważne po jakie książki sięgamy? Takie pytanie przyszło mi do głowy podczas ostatniej lektury wspomnianej Hanemann oraz Opowieści chłodnego morza, drugiego zachwycającego mnie autora Pawła Huelle, które czytałam przed książką Stefana Chwina. Tyle mówi się o tym, że nie jest ważne co czytamy, byle byśmy tylko czytać zechcieli. Szczególnie silny to argument w takim kraju jak Polska, w którym czyta zaledwie 40% społeczeństwa. A i to naciągane statystyki, które rosną dzięki namiętnym czytelnikom (statystycznie wypada więcej na obywatela kraju, dzięki tym, którzy siedzą całymi dniami z nosem w książce) oraz szczerości badanych i ustawodawstwie*. Odrzucając wszelkie dywagacje na temat ustaw, określeń i zakłamania narodu wrócę do kwestii tego, czy należy sięgać po jakąkolwiek lekturę aby spełniała ona swoje zadanie? Otóż wiadomym jest, że czytamy po to, aby poznawać. Owszem zabijamy nudę, dostarczamy sobie rozrywki, ale przecież cały czas, dzięki książkom czegoś się uczymy. Nawet jeśli czytana książka to tylko fikcja (bo pomijam poznawanie przy czytaniu literatury faktu) to choćby ten język był polskim i uczył nas prawidłowego wysławiania się i kultury języka. Też kiedyś byłam zdania, żeby czytać byle co – mówiąc kolokwialnie – byle czytać (nie odnosiłam tego twierdzenia tyle do siebie, ile do opornych czytelników, tłumacząc ich, że pomimo tego, iż czytają mało wartościową książkę, to mają chęci i czytają). Jednak pod wpływem lektur Stefana Chwina, Pawła Huelle, Antoniego Libery ... - tu mogłabym jeszcze troszkę powymieniać - zmieniłam swoje zdanie i nie wrócę do poprzedniego.
Pamiętam taki artykuł w magazynie Książki, w którym Janusz Rudnicki naśmiewał się z kanonu lektur w polskich szkołach.
(po przytoczeniu cytatu z pewnej lektury) Frustrujące, nie? I tak całymi stronami, jedna po drugiej, sto, dwieście, trzysta. Człowiek, kiedy to czyta, nie może uwierzyć, że alfabet ma tylko dwadzieścia cztery litery! (J.R.)
Niestety, nie ze wszystkimi argumentami autora artykułu się zgadzam. Mówię stanowcze nie literaturze obcej w kanonie lektur w polskich szkołach. Do tego trzeba wprowadzić osobny, nowy przedmiot, coś na kształt „literatura światowa”. Owszem niektóre lektury polskie to prawdziwe łamańce językowe, ale te po pierwsze uczą historii i podstaw języka, a po drugie - niejednokrotnie - historii kraju. Może warto, jeśli już tak bardzo one przeszkadzają młodzieży zastąpić je polskimi, mało docenianymi autorami? Nie wiem, czy choćby jedno ze wspomnianych przeze mnie wyżej nazwisk znajduje wśród lektur uzupełniających? Nie znam obecnego kanonu lektur w szkole, ale miło by było zobaczyć taką na przykład Krótką historię pewnego żartu Stefana Chwina, która nie dość, że językowo (stylistycznie, gramatycznie, leksykalnie itp) jest perfekcyjna, to jeszcze do tego daje doskonałą i do tego, co ważne przyswajalną lekcję historii.
Dalej Rudnicki pisze:
Przy najlepszej woli, kto wytłumaczy mi sensowność wpychania dzieciom tego wszystkiego do głowy?
Ale gdzie jest sens czytania dla samego czytania? To równie dobrze moglibyśmy całe życie czytać jedną książkę, na niej tylko się zatrzymać, i nic więcej nie poznawać. Czytanie dla samego czytania może ma wtedy, i tylko wtedy sens, jeśli osoba, która czyta - nazwijmy to książkowe brukowce - czyta poza nimi literaturę wartościową (i nie chodzi mi w tym momencie o znane nazwiska, nagrody i filozoficzne dzieła, a o język, dobry język). Chciejmy poznawać polskie książki, albo te klasyczne autorów zagranicznych, warto w tym wypadku zwrócić uwagę na tłumaczenie (czytałam ostatnio doskonałe wydanie Opowieści miłosnych ... E.A. Poe!). Nie chowajmy się za okładkami bestsellerów, które nie rzadko tłumaczone są zbyt pochopnie, poddawane niedostatecznej korekcie, i tylko krzywdę mogą zrobić, szczególnie młodej, poznającej swój język osobie.
A książęta na białych rumakach (ileś tam konnych, z alufelgami, które wyparły żywe konie), a domy w przepięknych okolicach (wzgórza, rozlewiska, mazury itp) budowane przez kobiety ze złamanym sercem. I te same kobiety we wręcz androgeniczny sposób podnoszące się z porażek – czy to jest normalne? Nie wiem, czy sama nie wpadłabym w depresję, gdybym czytała o herszt babie, która sama sobie dom buduje? Jak taka baba, przeklinająca na każdym kroku, rechocząca się przy zastawionym winem stole ma być dobrą koleżanką tej, która o niej czyta? Jak może nauczyć ją zdrowego podejścia do życia, wrażliwości i kobiecości? Czy nie warto zwrócić na przykład uwagę na te tytuły poniżej książkowych top-ów? Autorki, które nie fikają koziołków publicznie, a piszą. I to pięknie po polsku. Seria o Zawrociu Hanny Kowalewskiej jest pod tym względem zachwycająca. I choć może zdarza się, że ktoś w niej przeklnie, to nie razi. Nie razi seks, wino i marzenia. Wszystko ubrane jest w piękny, polski język i przez to jest wartościowe.
Aby nie czepiać się tej kobiecej literatury, niezbyt wysokich lotów, i nie podawać ciągle tych samych autorów za wzór powiem, że zdarzają, się i autorzy młodego pokolenia, których język jest zaskakujący, od których wiele osób żyjących w nierealnym świecie rozlanym w bajce mogłoby się uczyć. Taka Lala Jacka Dehnela jest dla mnie mistrzowskim popisem nie tylko językowym ale i przykładem tego, jak można słuchać i opowiadać. Mam niestety pewne wątpliwości, co do umiejętności skupienia się na opowieści ludzi starszych dzisiejszej młodzieży tak jak czyni to bohater – autor Lali (nie czepiam się, nie czepiam, nie uogólniam - tak z ulicznych, przerażających przykładów ciągle młodzież mi do głowy przychodzi, ale przerażające są też topy w księgarniach, w których na najwyższych miejscach nie stoi literatura najwyższych lotów;/). Ba, ja nawet myślę, że takich osób, które zechciałyby spojrzeć na osobę starszą, usiąść z nią przy stole jest mało, za mało.
W ogóle boję się, że takie książki nie cieszą się zainteresowaniem, bo przy nich trzeba wytężyć umysł, trzeba czytać ze zrozumieniem. Myślę, że wcale ten kanon lektur nie przeszkadza tak młodzieży, bo jeśli miano by zmienić je na inne, polskie książki to oni taką zmianę pewnie mają gdzieś. Z takich książek, nie daj Boże trzeba by coś wynieść, zrozumieć, a po co wynosić ogładę i naukę, jak można nauczyć wielu niepotrzebnych bzdur. Nie chcę wymieniać tych bzdur, bo mogłabym nie trafić - nie wiem, nie znam się na tyle na lekturach (tych pozaszkolnych) młodzieży. Ale jeśli nie wejdzie do kanonu nic o wampirach, oderwanych od życia młodych ludziach, nic, co zalega na księgarnianych półkach (eee tam zalega, to akurat schodzi) to i tak ta zmiana nie zostanie przez młodzież zauważona, a jeśli już to i tak nie zostanie dobrze odebrana.
Lektura powinna porywać, być inteligentną rozrywką, taką na rzeczywistym poziomie ... . (J.R.)
Z tym stwierdzeniem Janusza Rudnickiego zgadzam się w stu procentach. Ale co zrobić jeśli dzisiejszą młodzież, i nie tylko porywają krwiopijcze istoty i inne wydumane historyjki? Ja jestem dobrych myśli i wierzę, że gdyby tylko podetknąć młodzieży pod nos inteligentną rozrywkę, że posłużę się określeniem Rudnickiego znalazłoby się kilka osób zainteresowanych.
Zdaje sobie sprawę, że to, co napisałam jest tylko fragmentem moich myśli, które kłębią się w mojej głowie, ale może dyskusja jaka rozwinie się pod tekstem pociągnie ten temat?
Lubiła tę drogę. Mech, który pokrywał wydmy, był miękki jak dywan. Z obu stron strzelały w niebo sosny, a między nimi szumiała wysoka trawa. Gdy słońce grzało dłużej niż kilka dni, czuło się tutaj mocny, gęsty jak smoła zapach jałowców. Wielkie i małe, czasami o fantastycznie pokręconych grzywach, rosły tu wszędzie, jak zatrzymane w ruchu elfy.
* Przez czytelnictwo rozumie się najczęściej czytanie utworów drukowanych, książek, pism. Wincenty Okoń w "Słowniku pedagogicznym" pod hasłem tym zamieszcza następujące wyjaśnienie: "jest to jedno z bardzo ważnych źródeł oddziaływania na osobowość dzieci, młodzieży i dorosłych" [1]. "Encyklopedia współczesnego bibliotekarstwa polskiego" definiuje "to pojęcie" jako: "proces społecznej komunikacji, w którym książka stanowi narzędzie przenoszenia kultury za pomocą symboli" [2]. Józef Pieter w książce "Czytanie i lektura" określa "czytelnictwo" jako: "społeczne zjawisko dostępu do lektury, rozpowszechnianie jej, korzystania z niej" [3].
źródła:
empik.com
cyaty pochodzą z książek
przy pisaniu tekstu korzystałam z artykułu Janusza Rudnickiego, Palę lektury, Książki, Nr 1 (lipiec 2011)
Moja droga, nie zabiję Cię za to o wampirach, ale tylko dlatego, że Ty tak pięknie piszesz, nawet gdy krytykujesz moich krwiopijczych ulubieńców:-)
OdpowiedzUsuńPoważniejąc, masz rację, zgadzam się z Toba w 90 procentach. 90, bo tak sobie myślę, że ksiązka powinna jednak podażać za współczesnością. Nie twierdzę, że należałoby włączyć do szkolnych lektur coś, co składa się na przykład z samych e-maili, ale nie ma co oczekiwać, że współczesna młodzież westchnie z zachwytem nad "Odprawą posłów greckich". Nie umiemy pozbyć się archaicznych lektur z listy lektór szkolnych i nie aktualizujemy jej.
A, z tymi wampirami (nie zapomnijmy, że nadciąga premiera, na którą niektórzy mają już bilety:-))... z tymi wampirami to jest tak, że języka polskiego nie nauczą, ale opowiedzą, jak można adorować współczesną nastolatkę nie idąc z nią do łóżka:-)
Stawiasz ludziom/czytelnikom zbyt wysokie wymagania. A nie ma ich prawie komu stawiać. Zwróć chociażby uwagę, jakie książki recenzuje się najczęściej na większości blogów książkowych, przy jakich tytułach wpada się w ekstatyczny niemal zachwyt... Prawda jest taka, że potrzeba obcowania z tekstem wybitnym, bardzo często trudnym i wymagającym opanowania pewnego kanonu wiedzy, umożliwiającej deszyfrację aluzji i odwołań zawartych w tekście, jest postawą rzadko spotykaną. Lubiane i czytane jest to, co miłe, nieskomplikowane, napisane "przystępnym językiem", z galopującą akcją, wyrazistym zakończeniem, nie pozostawiającym żadnych niedomówień. Wiem, że podpadnę zapewne pod lincz, ale powtórzę: chwała Ci i cześć za mądre postulaty, ale "chciałoby się wielkich rzeczy, a tu szara rzeczywistość skrzeczy".
OdpowiedzUsuńI żeby było jasne: nie mam nic przeciwko tzw. literaturze popularnej. Uważam po prostu, że dobry czytelnik to człowiek, który chce i nie boi się schodzić z utartych ścieżek w poszukiwaniu książek innych niż te, do jakich przywykł w swoich czytelniczych wędrówkach.
Małgoś_28 ufff :) OK., podążanie podążaniem ale podążajmy „po zajęciach obowiązkowych” – właśnie głównie o to mi chodzi. Młodzież jest podbuntowana na lektury, sama nie ma chęci ich czytać (no dobrze, czasami im się nie dziwię) ale niech też zajmie się dobrą książką, skoro ta dobra w szkole jej nie interesuje. Za dużo tej współczesności, nowoczesności i innych przejawów zdziczenia – czy Ty wiesz, jak oni (ta młodzież) zachowują się w takich dajmy na to tramwajach? (jejku wyjdę teraz na jakąś sztywną purytankę hehe). Ostatnio pod moim oknem, dziewczynki, które zobaczyły, że akurat podeszłam do niego – nie patrząc na nie, tylko na pełnię księżyca – położyły się na ziemi (żeby jeszcze śnieg był!) i zaczęły, rechocząc robić „aniołka” – skomentowałam to pod nosem tekstem „stanowczo za mało zajęć w szkole, za mało!” – zawsze tak reaguję kiedy widzę zidiociałe dzieciaki. Nie miałabym nic przeciwko książce składającej się z maili, ale niech one mają jakieś przesłanie, a nie składają się na zlepek bezsensownej wymiany poglądów nastolatek, na poziomie dzisiejszej młodzieży „od aniołków” . A co do adorowania – no cóż, ja nie zauważam ;/ kurczę, ciągle ten podryw, jaki obserwuję jakiś tzw. koński;/ Myślę, że łóżko jednak wygrywa, podobnie, jak wygrywają głupie książki, filmy czy gazety, a ta młodzież, która wie jak poderwać czyta chyba jednak inne książki:)?
OdpowiedzUsuńJabłuszko no stawiam, stawiam, chociaż w gruncie rzeczy ja nic nie wymagam, ja …. marzę:) Marzę o świecie idealnym, o dobrych i porządnych ludziach, o dyskusjach o dobrych książkach – i boli mnie to, jak widzę stosy książek (czytaj wyciętych drzew) które nic nie wnoszą;/ Co 3 sekundy na świecie wydaje się książkę – powiedzmy sobie szczerze ile z nich coś znaczy? Ok., ja nie mam nic przeciwko literaturze popularnej, ale wtedy gdy uzupełniana ona jest innymi książkami. Takimi, które dają do myślenia, które w głowie pozostają na dłużej niż stygnie herbata przy nich czytaniu.
Wiesz, czasem tak sobie myślę, że są doprawdy łatwe książki, które śmieszą, przy których mile spędza się czas – jak czytadełka, a nimi nie są. Czemu nie sięga się po te? Czemu na widok osoby biegnącej prosto do regału z historią(!!uuu) czy biografiami ciągle jeszcze otwieram ze zdziwienia buzię? Nie mówię już o tych, którzy przychodzą po poezję – to zupełnie archaiczne wytwory na tle współczesnej cywilizacji:)
„Uważam po prostu, że dobry czytelnik to człowiek, który chce i nie boi się schodzić z utartych ścieżek w poszukiwaniu książek innych niż te, do jakich przywykł w swoich czytelniczych wędrówkach.” – podpisuję się pod tym zdaniem, bo to jest właśnie to, o co mi chodzi. Lecz przecież taką nową ścieżką może być właśnie zmiana na lepsze. Byle nie pozostawać na tej brudnej ścieżce zbyt długo.
Moni, w takim razie obie marzymy o tym samym :)
OdpowiedzUsuńPiszesz, że nie masz nic przeciwko literaturze popularnej, pod warunkiem uzupełniania tego rodzaju lektury innymi książkami... Ja powiedziałabym, że ideałem mojego pojmowania czytelnictwa, byłaby sytuacja, kiedy to tytuły literatury popularnej stanowią uzupełnienie czytania książek z tzw. górnej półki.
Jakby to było dobrze, gdybym nie musiała zarzucać rozmowy z kimś, kto niby czyta dużo książek, a tak naprawdę zupełnie nie potrafi poruszać się po meandrach kultury, nie zna nazwisk, faktów, tropów, nie rozumie aluzji i odwołań. Tłumaczyć? Ani mi się nie chce, ani nie daje mi to satysfakcji.
Mam świadomość nierealności swoich życzeń, ale krew mi się burzy, kiedy słyszę, jakim to ten czy ów jest pasjonatem książek i jak to nie mógłby bez nich żyć, a tak naprawdę lubuje się w jednym czy dwóch rodzajach jakichś bzdur, przekonany, że o literaturze wie już wszystko, znajomość historii w ogóle mu się do niczego w życiu nie przyda, poezja jest za trudna, bo trzeba nad nią pomyśleć, a jak nad czymś trzeba w książce pomyśleć, to się robi nudno, bo akcja zwalnia i zaczynają się "przestoje".
Ty swoimi postulatami obcowania z dobrą literaturą wskazujesz na konieczność refleksji nad czytanym tekstem i przy wyborze lektury. A przecież chodzi o to, żeby miło spędzić czas :)
Jestem Ci szczerze zobowiązana za podjęcie tego rodzaju rozważań :) Jeżeli mogłabym, chciałabym polecić Ci książkę Marka Zagańczyka "Droga do Sieny". Nasza rozmowa jest pewnego rodzaju kontynuacją wątków w niej zawartych. A jeżeli cenisz pisarstwo Stefana Chwina i Pawła Huelle, sięgnij po książki Piotra Szewca. Literatura to najwyższej próby.
Jasne, że jakaś selekcja musi być! Brać wszystkiego do ręki nie ma sensu. Zmieniamy się jako ludzie, zmieniają się nasze gusta, z czasem zaczynamy sięgać po książki, które nie tylko bawią, czy zabijają nudę, ale przede wszystkim coś w nas wnoszą, czegoś nowego uczą. Każdy sam musi, albo i nie musi, dojrzeć do chwili, kiedy zacznie poszukiwania czegoś bardziej atrakcyjnego. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale są tacy, którym wystarczają ziemniaki z kefirem. Zgadzam się, żebyśmy czytali polskich autorów, bo dzięki temu nasza rodzima kultura żyje. Mam tylko obawę, że dzieci i dzisiejsi nastolatkowie to już zupełnie inne pokolenia, o innych gustach, innych priorytetach. Ja natomiast tekst Rudnickiego przeczytałam z humorem, jeśli nie ironią i kpiną, to czym zmusić ludzi do dyskusji o lekturach!?
OdpowiedzUsuńWyjątkowo interesujące przemyślenia dotyczące czytelnictwa. Stawiasz wysoko poprzeczkę, i dobrze, rozumiem, choć sama aż tak wysoko nie stawiam (ale w ogóle chyba trochę inaczej traktuję czytanie). Podziwiam.
OdpowiedzUsuńŻadne społeczeństwo w żadnym kraju nigdy nie składało się i nigdy składać się nie będzie z samych intelektualistów. Zresztą czy erudycja automatycznie czyni człowieka lepszym, porządniejszym? Ja tak nie uważam.
OdpowiedzUsuńNie mam raczej do czynienia z młodzieżą, ale nie wydaje mi się, żeby ta dzisiejsza była gorsza niż w poprzednich pokoleniach. Jest na pewno inna, mniej spętana siecią nakazów i zakazów, ma do dyspozycji więcej form ekspresji. Moim zdaniem ważniejsze od nakłonienia nastolatków do czytania dobrej literatury jest przekonanie ich do szanowania i przestrzegania praw pozostałych członków społeczeństwa.
Jabłuszko dla mnie równowaga, czy też przeciwwaga książek nazwijmy je ambitniejszymi nie musi być większa w stosunku do pozostałej literatury czytanej (o ile w ogóle) przez młodzież (bo o nią najbardziej mi chodzi). Niech sobie czytają więcej o strzygach, wampirach i innych bzdurach ale żeby choć troszkę „łyknęli” ambitniejszych autorów;/ Choćby z tego powodu, o którym piszesz – aby można było z nimi nawiązać rozmowę! Bo pomijając kwestię dyskusji z osobami czytającymi, które na literaturze też niewiele się znają (ja sama nie uważam siebie w żadnym stopniu za znawcę, ale dyskutować o książętach i duperelach też mi się nie chce) to od młodzieży poza „ehm” „no” „tak” „nie” nie można wyciągnąć nic więcej – chyba, że jest się ich rówieśnikiem, ale wtedy tych rozmów na blogu cytować nie mogę. ;/
OdpowiedzUsuńWidzisz, każdy ma inne podejście do czytania i książek – ja nie rozumiem kiedy ktoś mówi, że nie ma czasu, że książka nic nie znaczy i można ją wydać/wyrzucić (o takiej osobie z góry wiadomo, że sama tych książek nie kupuje wiele, bo gdyby znała ich wartość nie tylko literacką, ale i materialną nigdy by tak nie powiedziała). Dla mnie książka jest świętością – staram się ją traktować, jak coś bardzo wartościowego, nie wydawać, nie wyrzucać – dla mnie takie zachowanie jest równoznaczne z pozbyciem się czyjejkolwiek pracy – wyrwaniem leczonego przez dentystę godzinami zęba, umyciem włosów ułożonych misternie przez fryzjera, wyrzucaniem jedzenia czy wieloma jeszcze innymi przejawami marnotrawstwa. (to jest w ogóle temat rzeka, bo ja nawet nie pochwalam pożyczania książek, gdyż praca autora polega na pisaniu, a zarobek na sprzedaży).
Porozmawiać o poezji – hmmm chciałabym, aby znalazł się ktoś kto naprowadzi mnie na ten kierunek, tak zwyczajnie zaciekawi – a niestety , właśnie takich osób jest mało. Ja sama nie czuję się na tyle silna w tym gatunku literackim aby zajmować jakiekolwiek zdanie;/ Ale bardzo chciałabym podyskutować
Jabłuszko nie, wcale nie zmuszam nikogo do refleksji, ja chciałabym tylko aby przez książki dzieciaki nauczyły się czegoś … wartościowego, i może …. nieśmiało dodam jeszcze poznały język polski? )
Matylda cieszę się, że podzielasz moje zdanie. Tak, zgadzam się, że gusta się zmieniają, to normalne, i mi samej też czasami nudzi się autor, którym jeszcze nie tak dawno byłam zafascynowana. To normalne. Ale właśnie chodzi w tym wszystkim o to, aby poszerzać horyzonty przez poznawanie nowych.
I właśnie ta młodzież, o którą mi najbardziej chodzi – przecież to przerażające, jakie dzisiaj ma ona autorytety. Wyżej Elenoir pisze, że młodzież nie jest gorsza niż dawniej – nie zgadzam się z tym stwierdzeniem – dzisiejsi młodzi ludzie są zblazowani, znudzeni życiem, które już na początku oferuje im zbyt wiele, przez co szybko się nudzą, potrzebując ciągle nowych bodźców jest zupełnie inna od tej, którą można było spotkać jeszcze kilkanaście lat temu. Ja doskonale pamiętam, że i za moich czasów działy się dziwne rzeczy, ale pamiętam też, że potrafiliśmy dyskutować o książkach. Nie fascynował nas dziki świat amerykańskiej młodzieży, czytaliśmy Herberta, Nałkowską, Sołżenicyna, Grzesiuka, Kłosińskiego i dyskutowaliśmy i tym. Nie przypominam sobie abym idiotycznie śmiała się pod czyimś oknem, kładąc się na brudnej ziemi (tu kłania się szacunek do pracy rodziców). Tak więc ja dostrzegam różnice i właśnie one najbardziej mnie bolą. Bo nie chcę aby moje dziecko miało takich kolegów i koleżanki, albo było postrzegane jako dziwoląg tylko dlatego, że czyta książki inne niż większa część klasy;/
Agnes – doprawdy to takie wysokie wymagania? A nie jest za wysoko dla polskiej młodzieży kiedy „muszą” doganiać tę zepsutą zachodnią młodzież? Szkoda tylko, że potrafią stamtąd zobaczyć tylko te gorsze wzorce, omijając skrzętnie te, które mogliby właśnie naśladować.
OdpowiedzUsuńElenoir na Twój komentarz odpowiedziałam poniekąd Matyldzie. Ale z Tobą zgodzę się w kwestii dotyczącej społeczeństwa – ja wiem, że nigdy nie będzie w 100% intelektualne, ja sama nie myślę o sobie w ten sposób. Ale gdyby chociaż nie schodziło tak nisko. Mam na myśli przyszłe polskie społeczeństwo, które będzie tworzyć dzisiejsza młodzież. A jakie mam zdanie o tej, napisałam zarówno w poście, jak i w odpowiedzi u Matyldy. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że moje zdanie może być krzywdzące dla niektórych osób, ale ja wcale nie mam zamiaru uogólniać!!! Ja także znam młodzież inteligentną, która sięga po książki, które coś wnoszą w ich życie, czy tym bardziej w wiedzę. Czytają zarówno typowo młodzieżowe bestsellery, ale i sięgają (zafascynowani!) po np. wspomnianego już z moich czasów Sołżenicyna (czym bardzo mnie zaskakują i jednocześnie uszczęśliwiają). I niestety, nie wiem gdzie mieszkasz, w jakim wieku jesteś i z jaką młodzieżą przebywasz ale ja, przemieszczając się po mieście komunikacją miejską i mieszkając na dość młodym osiedlu, na którym jest dużo młodzieży obserwuję zastraszające zachowania. Niejednokrotnie zmusza mnie ono do opuszczenia np. tramwaju, bo nie mogę znieść języka, który z polskim niewiele ma wspólnego, i zachowań, które do kulturalnych ni jak nie przystają. Czasem, kiedy patrzę na młodych ludzi w mieście i ich zachowanie zastanawiam się, czy oni w ogóle chodzą do szkoły!?? Taką młodzież mam na myśli, kiedy piszę o jej lekturach na niskim poziomie, takie dziewczęta, które zamiast czytać dobrą książkę wolą rozłożyć się na ziemi i głupio śmiać, że nie wspomnę o innych rzeczach, które pewnie wolą i chłopcach, którzy zamiast języka polskiego wolą zwracać się do siebie bliżej nieartykułowanymi zwrotami, które tylko oni są w stanie pojąć
Być może za dużo wymagam, ale patrzę trochę na to wszystko przez pryzmat przeszłości oraz zachowania młodych ludzi, których znam;/
Moni, w kwestii jakichkolwiek nadziei żywionych w stosunku do współczesnej młodzieży, a związanych z jej uczestnictwem w kulturze wysokiej, nie mam złudzeń, bo gdziekolwiek się nie obejrzę, widzę pokolenie zupełnie tego rodzaju kwestiami niezainteresowane. Może zabrzmi brutalnie to, co teraz napiszę, ale o młodzieży czasów obecnych mam złe mniemanie - prawie pod każdym względem. Rzeczywistość tej grupy ludzi, którą obserwuje przecież każdy z nas na co dzień, nie nastraja mnie optymistycznie i nie weryfikuje moich przekonań. Owszem, młodzież nigdy, w żadnych czasach nie była jednorodną intelektualnie grupą, a dla starszych jest odwiecznym przyczynkiem do krytyki i powodem do narzekań i porównań. Wydaje mi się jednak, że obecna jej skala rozwydrzenia i ignorancji jest zupełnie nieporównywalna. To się rozlało niczym rzeka podczas powodzi i ja naprawdę nie wiem, co musiałoby się wydarzyć, aby ten wszechobecny trend miałkości i bylejakości został zahamowany. Albo wynosi się z domu pewne wartości i potrzeby, albo się już w nie nie wsiąknie - takie jest moje przekonanie. Naczelną zasadą stała się umiejętność "radzenia sobie" w życiu, usadowienia się w nim; mało kto zadaje sobie pytanie o jakość tego życia, o jego umysłowy czy duchowy wymiar. Zaradność to, oczywiście, nic złego. Tyle tylko, że nawet zdobywanie wiedzy zostało dziś sprowadzone do problemu jej codziennej przydatności - ma ona zapewnić określone miejsce w hierarchii. Czytanie nie ma być więc wysiłkiem. No, ale, na nieszczęście, literatura często go wymaga.
OdpowiedzUsuńTwój stosunek do książek, jest również moim. Zajmują w naszym domu poczesne miejsce, są przyjaciółmi i mentorami. Jeżeli kiedykolwiek zdecyduję się na posiadanie dziecka, chciałabym mu wpoić szacunek i miłość do książek. Mnie nauczyła tego Mama, chociaż nie czytała wiele. Ze zgrozą myślę, kim byłabym może dzisiaj, gdyby nie książki :)
A poezja ma to do siebie, że - wbrew pozorom - jest dla każdego. Bo obcowanie z nią to przede wszystkim kontakt emocjonalny, dopiero później - intelektualny. Ten pierwszy może być udziałem wszystkich, bo nie można zakwestionować niczego z tego, co ktoś odczuwa czytając poezję. Tropów kulturalnych można się wyuczyć - skądś, od kogoś. Wiersz zawsze poruszy i najciekawsza w poezji jest właśnie ta różnorodność, różnobiegunowość odczuć.
Moni, ależ zmuszaj swoim pisaniem do refleksji! :) To bardzo ważna umiejętność: poruszyć, dać asumpt do zastanowienia się.
Podoba mi się to, co napisała w ostatnim zdaniu swojego komentarza Elenoir. Zgadzam się z tym o tyle, że takie wychowanie do człowieczeństwa nie może się obyć bez wypracowania pewnych wzorców, które dobra literatura właśnie może skutecznie przybliżyć i uzmysłowić.