Herbatka w towarzystwie duchów, strzyg i wampirów - J.D. Bujak straszy spadkiem!

Hmmm właściwie to dawno nie miałam takiego problemu z napisaniem czegokolwiek o książce. Spadek J.D. Bujak wzbudził we mnie mieszane uczucia – od miłego zaskoczenia, przez strach do zawodu i śmiechu (nie żeby fabuła do śmiesznych należała). Postaram się krótko opisać te moje stany emocjonalne towarzyszące lekturze. Nastawiłam się do tej książki, jak na horror przystało z lekką dozą uprzedzenia, gdyż wiadomo, że horrory w stylu wyjących duchów, krążących zjaw i przemawiających przedmiotów to bujdy. Ale z drugiej strony, jako, że miała to być historia o duchach, które straszą w starej kamienicy, odziedziczonej przez bohaterkę po zmarłej ciotce przyjęłam pogląd, że ok., taka rzecz mogła mieć miejsce. I nie wnikałam w to, czy mogła się ona wydarzyć, czy też raczej mogła być wymysłem bujnej wyobraźni ją przeżywających. Przyjęłam do wiadomości fakt, że Megi (swoją drogą te zdrobnienia, czy jak je zwał nie przypadły mi do gustu, ale nie o imiona bohaterów tu chodzi) młoda pani lekarz ma właśnie takową bujną wyobraźnię, bo do strachliwych zaliczyć jej nie można. Dzielnie znosiła najpierw zmianę otoczenia – przeprowadzkę z Gdańska do Krakowa, zmianę pracy czy odległość dzielącą ją od rodziny i przyjaciół.  A zjawy, które dość szybko zaczęły pojawiać się w odziedziczonej przez nią, krakowskiej kamienicy nie przerażały jej, co mnie, strachliwą raczej osobę dziwiło. Bo pojawiające się nagle, przed jej oczami obrazy sprzed wieków, parzące klamki, zmiany w wystroju domu mnie raczej wykurzyłyby stamtąd skutecznie. Megi jednak trwała na posterunku dzielnie, co sprzyjało rozwojowi akcji powieści. Kamienica, do której Megi początkowo podchodziła równie sceptycznie, jak ja do książki J.D. Bujak zaczęła powoli przekształcać się w perełkę budowlaną, w prawdziwy skarb, lecz nierozerwalnie łączyła się z niechcianymi lokatorami. Co dziwniejsze, te wszystkie przedziwne zjawiska nie przydarzały się samej właścicielce domu. Megi była w jakiś sposób chroniona przed złymi mocami. Powiedziałabym nawet, że one pchały ją do konkretnych zachowań, które miały stać się, co się okazało później kluczem do rozwiązania zagadki, nie robiąc jej przy tym krzywdy. Nawet tajemniczy mężczyzna – Jan, który stał się właścicielem lokalu w jej kamienicy (swoją drogą otwierając w nim przemiłą kawiarenkę) nie pojawił się na drodze pani doktor przypadkowo. I tu zaczynają się moje wątpliwości, bo albo ja mam równie wybujałą fantazję, jak autorka książki, albo posiadam trzeci zmysł, który wyczuwa dziwaczne stworzenia. Ale na tym zakończę wizję problemowego Jasia, którego osoba, choć bardzo ciekawa i zgoła niepewna trochę zawiodła moje oczekiwania wobec książki. Nie zmniejszyła ona jednak ciekawości, która pchała dalej w treść. Ciągle czekałam na jakieś bum. Na coś, co przerazi mnie jeszcze bardziej, niż pierwsza połowa książki. Takich zaskakujących sytuacji mało nie było, tylko może ja chciałam więcej realistycznych (o ile duchy mogą być realistyczne) przejawów tego nawiedzenia domu Megi przez tajemnicze siły. Ok., zakończenie, choć bardzo emocjonujące i zaskakujące (pewnie dlatego, że ciągle czekałam na coś prawdziwego, no dobrze trochę bardziej realnego) trochę mnie zniechęciło. A jednak skończyłam książkę, mimo wszystko nie odrzuciłam jej! Nie wiem, czy była to kwestia mojego łudzenia się, że nierealny Jan zostanie zastąpiony przez ducha, dajmy na to dziadka dziewczyny, czy też, co bardziej prawdopodobne mrocznego klimatu kamienicy w Krakowie. Dzięki realnym opisom autorki aż chciałoby się odwiedzić ten dom, i dziwię się sobie, że w trakcie ostatniego pobytu w Krakowie nie zrobiłam tego! Przejść mrocznym korytarzem, spojrzeć przez barwne szybki przeraźliwego witraża, i może ujrzeć scenę sprzed lat. Tajemniczą damę w karocy, przerażone dzieci i usłyszeć bicie serca ukrywających się ludzi.
Nie mogę napisać nic więcej, chociaż bardzo bym chciała, bo wierzę, że niektórych potencjalnych czytelników właśnie zakończenie zachęciłoby do lektury. Niestety nie chcąc zdradzać wszystkiego napiszę, że w Spadku (jakkolwiek to brzmi) każdy znajdzie coś dla siebie!
Spadek to idealna lektura na szare, zbliżając się wieczory, pod warunkiem, że nie boimy się cieni ani odgłosów. A jeśli do tego wszystkiego potrafimy podejść do kwestii nadnaturalnych stworzeń z dystansem, to książka J. D. Bujak jest tym bardziej dla nas. Ja, mimo wszystko bawiłam się dobrze przy tej lekturze.

11 komentarzy:

  1. Jak dla mnie książka jest rewelacyjna i uważam, że autorka doskonale wybroniła się pisząc ciekawy pełen tajemnic horror.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie też Cyrysiu! Nie chciałabym aby powyższy tekst został odebrany, jako krytyka. Jednak niektóre z pojawiających się zdarzeń kolidowały z moją wizją tej powieści:/ Ale już mi lepiej:) Przetrawiłam, i jest OK.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nigdy nie lubiłam horrorów, a czytając książki z tego gatunku moja wyobraźnia jeszcze bardziej działa niż podczas filmów, więc trochę się lękam tej książki. Ale nigdy nie czytałam horrorów, więc może, może...

    OdpowiedzUsuń
  4. Polski horror i to jeszcze składnie napisany :)
    No, no zdecydowanie sięgnę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Mimo Twojej sympatii do tej książki, ja jakoś nie nabrałam na nią ochoty. Za bardzo kojarzy mi się fabularnie z "Natalii 5" Olgi Rudnickiej, co jakims wielkim komplementem nie jest ;)
    Bardzo miło czytało mi się Twoją recenzję, chyba miałąś dobry dzień, bo optymizm wygląda zza każdej literki ;)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Chętnie przeczytam, poszukam jej gdzieś gdyż bardzo zaciekawiła mnie fabuła, no ito, że polsk autor, a ksiązka całkiem dobra ;D

    OdpowiedzUsuń
  7. Sayuri Spadek to nie jest jednak typowy horror, jak pisze Wydawca. Ja nazwałabym go horrorem z przymrużeniem oka:) Takie trochę wymieszanie modnych ostatnio gatunków, co nie ujmuje - w odpowiednim nastroju oczywiście - lekturze

    Biedronko :)

    Przyjemnostki optymizm? zaskakujesz mnie:) Ja nie czytałam nic Rudnickiej, więc może lepiej czytało mi się Spadek. Ale spójrz na uwagę o wymieszaniu, którą napisałam do Sayuri:))

    Tristeza całkiem, całkiem :))

    OdpowiedzUsuń
  8. Ciekawa jestem tej książki. Mnie w ogóle bardzo cieszy fakt, że nareszcie na polskiej scenie literackiej zaczynają pojawiać się różne gatunki powieści pisanych przez kobiety. W poprzednich latach zbyt dużo wyszło książek klonów o samodzielnych kobietach, które odchodzą od mężów i budują domy, więc jak dla mnie duży plus dla autorki już za to, że napisała coś z pogranicza horroru.
    A recenzja świetnie napisana. Jak to u Moni:-)

    OdpowiedzUsuń
  9. Małgoś_28 :) dziękuję. A książka już zapakowana:))) To prawda z tymi dzielnymi porzuconymi klonami, ale mam trochę obaw, że mogą teraz pojawiać się klony wampirów;/? No, ale Bujak zawsze będzie jedną z pierwszych:)

    OdpowiedzUsuń
  10. Wampiry?... Hmm, melodia dla moich uszu;-)

    OdpowiedzUsuń
  11. haha:))) ja wiem!

    OdpowiedzUsuń