WYNIKI!!!Finkler na użytek Treslove'a - Kwestia Finklera autorstwa Howarda Jacobsona. KONKURS I 3 EGZEMPLARZE DO WYGRANIA OD WYDAWNICTWA ŚWIAT KSIĄŻKI!!!!!!!!


Podobno Howard Jacobson jeszcze do niedawna nazywał nagrodę Bookera „absolutnie wstrętną”, pogardzając nią. Jednocześnie narzekał na fakt, że przyjdzie jemu umrzeć, jako ten pisarz, który nie dostał Bookera. Przyznanie w 2010 roku nagrody, za powieść Kwestia Finklera (The Finkler Question) skomentował takimi słowami: Mam dość bycia opisywanym jako ten „niedoceniony Howard Jacobson”, więc myśl, że panel nagrody Bookera na zawsze mnie od tego uwolnił, jest wspaniała. Długo na to czekałem. Było w tym też sporo goryczy, ale teraz już minęła. Odkrywano mnie przez blisko 30 lat, ale najważniejsze, że zostałem w końcu odkryty. Czy to nie hipokryzja? … Nieważne! Ważne, że faktycznie przyznano nagrodę Jacobsonowi, albo może inaczej, ważne, że napisał Kwestię Finklera. Bo jakiejkolwiek nagrody by ona nie dostała, to pozostanie prześmiewczą książką lekko polityczną. 

Właściwie to nie wiem od czego zacząć, jest tyle - żeby nie powiedzieć kwestii - do poruszenia w kontekście tej powieści, że trudno wybrać najważniejszą. No bo czy tak od razu zaczynać, że dawno, ale to dawno nic mnie tak nie wciągnęło? Że takie książki uwielbiam, które porywają czytelnika, dostarczają humoru, trochę zadumy i do tego zmuszają do wewnętrznego dialogu? Czy od tego, że tak bardzo ucieszyłam się na wiadomość, iż Świat Książki wydał Kwestię Finklera. Czy to faktycznie powód do radości? Czy to szybko (niespełna rok po ogłoszeniu wygranej) czy jednak późno? Myślę, że to, jak przychodzi nam w Polsce czekać na tłumaczenia dobrych pozycji literatury zagranicznej to cięgle jeszcze długo. Zdając sobie jednak sprawę ile wymaga pracy taka książka (prawa autorskie, tłumaczenie, okładka itp.) to dobrze, że mamy zeszłorocznego Bookera nim wybiorą tegorocznego. Ba! Do tego tłumaczenie, jak dla mnie jest świetne (Grażyna Smosna)! Czytałam książkę po angielsku i choć wiem, że moja znajomość tego języka pozostawia wiele do życzenia, to przyznaję, że odebrałam ją jak powieść kilku autorów. Dość nierówny język, który raz mnie porywał innym razem powodował, że odkładałam książkę nie wpłynął dobrze na jej odbiór. Wielokrotne powroty do lektury nie zostawiły trwałego śladu w mojej pamięci. Tym razem było inaczej. Nawet powiedziałabym, że skrajnie odmiennie, bo nie mogłam wprost oderwać się od lektury. Dziwnie zaskoczona, jakbym czytała inną powieść. Niby ta sama treść, temat ten sam, niby wiem, że to ciągle Jacobson, a jednak jakaż przyjemność z czytania.

Powinien był to przewidzieć.
Jego życie stanowiło przecież pasmo nieszczęść. Powinien więc być przygotowany i na to.
Miał dar widzenia przyszłych zdarzeń. I nie chodzi tu o mroczne wizje przed zaśnięciem i po obudzeniu, lecz rzeczywiste zagrożenia na wyciągnięcie ręki, w świetle dnia. Latarnie i drzewa wyrastały jak spod ziemi, tłukąc mu golenie. Kierowcy w rozpędzonych samochodach tracili nad nimi kontrolę i zajeżdżali mu drogę, zmieniając go w stertę poszarpanej tkanki i pogruchotanych kości. (…)
Najgorsze w tym wszystkim były kobiety.

Kwestia Finklera to powieść złożona z trzech życiorysów, z których każdy spokojnie mógłby zapewnić temat na osobną historię. Poznajemy Treslove’a – malkontenta i nieudacznika życiowego, który żyje w swojej chorej wyobraźni. Tworzy w niej każdy kolejny dzień, widząc siebie w niezwykle tragicznych sytuacjach – a to rozjechanego przez samochody, a to trzymającego umierająca ukochaną w swoich ramionach. Najważniejsze aby było zawsze źle i dramatycznie. Jakby śmierć i cierpienie były dla Juliana Treslove’a motorem działania. Treslove to też ojciec dwóch synów, do wychowania których nie przyłożył ręki. Wyśmiewany przez swoje byłe towarzyszki, matki swoich dzieci cały czas nie potrafi ułożyć sobie życia z kobietą. No ale czego można oczekiwać od człowieka, który zdaje się na opnie wróżki, a związki z kobietami traktuje raczej przygodnie? Mężczyzna ma cały czas w pamięci wróżbę, która zakładała jego szczęście u boku tajemniczej kobiety, o jeszcze bardziej tajemniczym, nic niemówiącym Julianowi imieniu. Od tamtej pory Treslove zdaje się poszukiwać tajemniczej nieznajomej. Nawet kiedy zostaje napadnięty i okradziony przypisuje to zdarzenie owej tajemniczej kobiecie. Widać, że ten napad musiał wywrzeć na Julianie mocne wrażenie, bo wspomina o nim każdego dnia, kreśląc najróżniejsze scenariusze i powody napaści, w każdej kobiecie upatrując potencjalną złodziejkę. Treslove ma dwóch przyjaciół – Libora Sevcika oraz Samuela Finklera. Obydwaj są wdowcami i Żydami. Julian Treslove zdaje się zazdrościć mężczyznom zarówno ich żałoby jak i pochodzenia, które na własny użytek nazywa finkleryzmem, uznając Samulea Finklera za kwintesencję Żyda. Odnosi się wrażenie, że Treslove spotyka się z przyjaciółmi tylko po to, aby móc czerpać od nich żal po utracie żon, ich smutek i samotność, które tak bardzo chciałby poczuć. Sam często wyobrażający sobie umierającą na jego kolanach kobietę, pragnie przeżyć takie nieszczęście uważając, że tylko ono jest w stanie zbliżyć go do kolegów i zdobyć w ich oczach uznanie. No bo jeśli nie urodził się Żydem, to chociaż przyłączy się do ich „klubu wdowców”.
Libor to czeski Żyd, były wykładowca, zresztą dawniej nauczyciel Finklera i Treslove’a. Ten dziewięćdziesięcioletni dziś staruszek, kiedyś znaczący dziennikarz filmowy, podejrzewany o romanse z takimi gwiazdami jak Marylin Monroe, czy Greta Garbo osamotniony po śmierci żony Malkie nie potrafi odnaleźć się w codziennym świecie. Ciągle zasiada do pianina, na którym grywała jego ukochana, układając każdy swój dzień tak, jakby miał go spędzić ze zmarłą żoną, tak jakby ona nigdy nie odeszła.
Samuel Finkler, młody wdowiec, który nigdy nie stronił od kobiet, w czym, jak chyba sądził pomagał jemu fakt bycia sławnym pisarzem poczytnych (aczkolwiek można przyznać komercyjnych) poradników, jakby mniej załamany po śmierci żony jest dość oschłym i chłodnym w obyciu mężczyzną. Dla Samuela liczy się tylko jego własna filozofia i osobiste zdanie na każdy temat.
Od tych dwóch mężczyzn Treslove chciałaby czerpać wiedzę na temat tego, jak zostać Żydem, jak postępować i według jakich zasad działać, jednak trafił nie na te osoby. Zarówno Libor jak i Finkler nie do końca zgadzają się ze swoim pochodzeniem, albo wstydząc się albo nie zważając na nie uwagi. To czego pragnie Treslove, goj z krwi i kości, zawstydza niekiedy jego przyjaciół.
Dopiero nowo poznana kobieta daje szanse Julianowi na finkleryzm. Finklerka z krwi i kości staje się obiektem jego uczuć. Tylko nie wiadomo za co Treslove darzy tak wielkim uczuciem Hephzibah? Czy za jej osobowość i charakter, czy za finklerowskie pochodzenie? Jak daleko może dotrzeć związek oparty na zachwycie, nie tyle samą osobą ile jej pochodzeniem? Jak długo kobieta może wytrzymać z niezadowolonym z własnego życia mężczyzną, który szczęścia upatruje tylko w zmianie własnej przeszłości i pochodzenia? A związek z nią traktuje jako szanse na stanie się kimś innym, jakby ten fakt miał spowodować, że „zarazi się” od niej pochodzeniem. Tak naprawdę myślę, że Treslove to ukryty antysemita, że tak bardzo nie znosił swoich przyjaciół, za ich pochodzenie (a co za tym idzie za przeszłość, mądrość i zapatrzenie w siebie tak często zarzucane Żydom) że wniknął w to finklerowskie środowisko, które stworzył na własny użytek z niewiadomego pochodzenia pobudek.
W tle przyjaźni i „narodzin” Treslove’a Jacobson wplątuje kwestie polityczne. Znaczące w Wielkiej Brytanii stanowisko do Żydów, szerzący się antysemityzm (liczne dowody nienawiści Brytyjczyków w stosunku do Żydów) i krytykę polityki palestyńsko-izarelskiej. Jednak wplątuje je w tak delikatny sposób, że nie kolidują one z treścią książki, właściwie stanowiąc dodatek do niej, bez którego straciłaby ona sens i – posługując się językiem Treslove’a - finklerowskie znaczenie.
Połączenie wiecznej trwogi Treslove’a z jego obsesyjną chęcią stania się jednym z finklerów rodzi pytanie – kim był Julian Treslove? Kim się czuł? Sadząc po jego postępowaniu – wspomnianym niezadowoleniu, braku zorganizowania i wpisanym w to tragizmie można powiedzieć, że Treslove sam nie wiedział kim jest. A co gorsze, nawet nie wiem, kim chciał by być. Jego życie to wieczne poszukiwanie własnej tożsamości – od producenta muzycznego i radiowca, do sobowtóra osób wszelakich (?). I choć nie dziwi fakt, że chciał przypisać się do konkretnego narodu, przyswoić sobie konkretną, inną niż ta ,w której został wychowany religię to dziwić może, a nawet denerwuje brak jego skonkretyzowania i zapału w postępowaniu. Po tym, jak związuje się z Hep można odnieść wrażenie, że osiada na laurach i traci zapał do zmiany. Stawanie się kimś innym, wnikanie w finkleryzm zdaje się go nudzić.
Treslove chyba do końca nie będzie umiał się określić, i pewnie gdyby na jego drodze stanęli przedstawiciele innych narodowości, z którymi związała by go tak silna przyjaźń, jak z Liborem i Finklerem to chciałby stać się na powrót kimś innym. Zastanawia mnie fakt, czy dla Jacobsona Treslove był nieokreślonym przedstawicielem pokolenia? Kimś, kto pędzi za wszystkim, co oferuje świat, sam nie bardzo się w tym odnajdując. Jedną z miliona owiec w stadzie, które bezmyślnie idą przed siebie, wydeptując te same ścieżki? Czy jednak antysemitą, tak niepogodzonym z istnieniem narodu Żydowskiego, że aż chcącym się do nich przyłączyć? A może Treslove miał inne, gorsze plany, w stosunku do Żydów, tylko zabrakło jemu - jak to jemu - odwagi?  Nie mam pojęcia. W każdym razie ten niezdecydowany człowieczek budził we mnie najróżniejsze uczucia – od śmiechu z jego strachu i wiary w dziwne znaki, przez żal spowodowany niemożnością dostosowania się i polubienia samego siebie, do rosnącego zniecierpliwienia ciągłym brakiem jego konsekwencji. A jego postawa świadczyła o tym, że człowiek nie musi pozostać tym, kim się urodził, że jego przynależności narodowej nie determinuje miejsca zamieszkania, ani pochodzenie ale wiara w to czego się pragnie i co się robi.
Wiele pytań rodzi się po lekturze tej powieści i jeszcze pewnie nie raz pomyślę o tym, co dziś może robić Treslove, kim dziś chciałby zostać, albo kim też może już się stał. Czasem zaśmieję się z niego, czasem być może użalę się nad jego chwiejnym losem. W gruncie rzeczy żal mi było tego biednego strachliwego człowieczka, który nawet jeśli nienawidził Żydów, to nie wiadomo komu zrobił większą krzywdę starając się wniknąć w to finklerowskie środowisko.
Cieszę się zatem, że mogłam przeczytać tak dobre tłumaczenie książki Howarda Jacobsona i przepaść z nią na cały weekend, zastanawiając się przy okazji nad wieloma kwestiami, nie koniecznie finklerowskimi.  


Dla chętnych na książkę laureata nagrody Bookera Wydawnictwo Świat Książki ufundowało trzy egzemplarze Kwestii Finklera!!! Wystarczy odpowiedzieć na jedno konkursowe pytanie, odpowiedź wysłać na adres moja06@wp.pl. Konkurs trwa tydzień, czyli do piątku - 30 września 2011r. 

Pytanie konkursowe: Kim z pochodzenia był jeden z bohaterów książki Kwestia Finklera - Libor Sevcik? 

Dziękuję Wszystkim biorącym udział w konkursie! Odpowiedzią na zadane pytanie było: Libor Sevcik jest - i tu można była dowolnie pisać albo - Żydem, Czechem, albo czeskim Żydem - wszystkie odpowiedzi były traktowane jako prawidłowe.
Do konkursu zgłosiło się 15 osób, wszystkie dały pozytywną odpowiedź.
Poniżej zdjęcia z losowania i nicki lub nazwiska osób, które wygrały.






Zwycięzcom gratuluję!!!

cytat pochodzi z książki 
źródło info: Forbes.pl
zdjęcie okładki The Finkler Question: Amazon



20 komentarzy:

  1. Ja miałam mieszane uczucia, pewne fragmenty bardzo mi się podobały, pewne odczułam za wymęczone i przeciągane zanadto (np. obsesja Treslove'a na punkcie napadu) - zresztą pisałam o tym w Archipelagu, może pamiętasz. Cieszę się, że ta powieść ukazała się już w Polsce, nieważne, czy Bookera przyznano słusznie czy nie, ważne, by czytelnicy mogli się z nagrodzoną książką zapoznać.
    Najbardziej lubiłam Libora i o nim czytałam z największą przyjemnością. Sam Treslove drażnił mnie najmocniej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chihiro pamiętałam o Twojej recenzji w Archipelagu. Przypomniałam ją sobie teraz, kiedy przeczytałam książkę po polsku i kiedy napisałam własne wrażenia z lektury. Zdziwiłam się właśnie, że także piszesz o tym zróżnicowaniu w odbiorze. Cieszyłam się, że nie jestem osamotniona w swojej opinii:) Chociaż mi szczerze mówiąc nic się nie ciągnęło, nie odczułam przemęczenia, jedynie takie zróżnicowanie, jakby Jacobson pisał książkę w różnych etapach swojego życia (może tak było? może pisał ją długo? a może nie miał pomysłu na to, co dalej hihi). Jedyne co może komuś nie pasować, to opisy sytuacji politycznej, ale to tylko wtedy, jeśli ktoś nie lubi takich wtrętów.
    Libora było mi trochę żal - tego, że zrobił tak wiele dla Finklera i Treslove'a a oni nie widzieli jego depresji (bo to był rodzaj depresji, której w sumie nie należy się dziwić). Finkler to zarozumialec, a ja takich nie lubię. Za to Treslove - pisałam o swoich odczuciach w stosunku do jego osoby - na zmianę denerwował mnie, śmieszył i było mi go żal. Taki biedny, niezdecydowany i zagubiony człowieczek ... ale w gruncie rzeczy leń straszny:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Na rynku jest tyle wartościowych ksiażek...dopisuję i tę do swojej listy...

    OdpowiedzUsuń
  4. Piter Murphy w tym przypadku nie ma wątpliwości co do wartości tej książki:) koniecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. aaaa zauważ, że możesz ją wygrać!

    OdpowiedzUsuń
  6. O Liborze autor pisze najciekawiej, jakież życie miał ten mężczyzna! Kogo on nie znał?
    Tak myślę, że Jacobson pisał powieść na różnych etapach swojego życia, albo był czasem czymś poza książką mocno zaabsorbowany i dlatego wyszła taka nierówna.

    OdpowiedzUsuń
  7. O, proszę! Śledzę dosyć dokładnie rynek książki, ale przegapiłem tę premierę - może dlatego, że nie przepadam za Światem Książki i rzadko do nich zaglądam. Cieszę się bardzo, że ta powieść wyszła po polsku i to w świetnym - jak piszesz - tłumaczeniu (szkoda tylko, że nie podałaś nazwiska tłumacza - warto doceniać tych dobrych). Książkę pewnie przeczytam, bo mam słabość do Bookera, choć nie wiem, czy szybko, bo ta jesień obrodziła nam ogromnie długo wyczekiwanymi publikacjami (nowy Eco, Houellebecq, Munro, McCarthy itd.). A że książek wiele do kupienia, to w konkursie chętnie wezmę udział i już wysyłam maila. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Snoopy nie było jeszcze premiery TEJ książki! Tym bardziej egzemplarze do wygrania stają się cenne:)) A i radzę zaglądać częściej do Świata Książki - mają coraz bardziej smakowite wydania książek, ciekawsze tytuły .... doprawdy, zmiana, zmiana!!!
    Z nazwiskiem tłumacza już się poprawiam - faktycznie, tak skupiłam się na wrzucaniu tekstu na bloga, że zapomniałam o nazwisku, które specjalnie sobie zapisałam;/
    Witaj w klubie bookerowych maniaków:))))

    O tak, ilość nowości, zapowiedzi jest przerażająca ;oooo.

    P.S. widziałeś post niżej? o zapowiedziach i mojej liście marzeń? tam też są same rarytasy książkowe! Że nie wspomnę o Bookerowskiej longlist.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jako, że książki nie czytałem, nie jestem w stanie wypowiedzieć się o niej, ale przyznam, że czuję się zachęcony (dodaję do listy @readlater).

    Na marginesie pojawia się sprawa, którą myślę, że warto kiedyś poruszyć może szerze - kwestia języka i tłumaczenia. Wydaje mi się to ciekawym zagadnieniem: nie z punktu widzenia tłumacza (jak to zwykle się porusza), ale czytelnika właśnie. Od siebie dodam, że parokrotnie próbowałem czytać po angielsku coś dłuższego, ale z moją znajomością tego języka kończyło się frustracją gdy częściej zaglądać musiałem do słownika, niż do czytanej książki. Stąd też wrażenia często pozostawały marne, a utwór raczej niedoczytany (na boku stwierdzę nawet, że problem dotyczy również zaawansowanej odmiany polszczyzny, jaką raczą nas autorzy dajmy na to dzieł naukowych). Zastanawiam się czy nie będąc rodzimym użytkownikiem danego narzecza jest się w stanie wyłapać niuanse, różnobrzmienia, odmienności stylu, charakteru.

    OdpowiedzUsuń
  10. Akki Çaa'nte i ja nie znam biegle języka angielskiego, ale niektóre książki przychodzą mi łatwiej (podobnie, jak z tymi w języku polskim!). Co się dotyczy tłumaczenia - pisząc, że jakieś jest doskonałe nie mam na myśli tego, że sprawdzam tłumacza ale raczej to, że książkę można czytać płynnie (czego o niektórych tłumaczeniach niestety nie da się powiedzieć - czytałeś W komnatach Wolf Hall??? nie da się czytać!)

    OdpowiedzUsuń
  11. @moni - to fakt, choć przyznam że na źle przetłumaczone książki nie trafiałem za często (acz się zdarzały - w poradnikach różnego typu). Może to kwestia tego, że jednak nie ufam wydawnictwom mało znanym, niszowym (w 90% wypadków, bo perełki oczywiście wyławiam). Kupując od Znaku, WAB, Czarnego mam pewność doskonale wykonanej pracy i gwarancję jakości. Choć podejrzewam, że poza obszarem moich zainteresowań wydaje się wiele ważnych, wspaniałych książek, która na takie profesjonalne obrobienie nie mogą liczyć. I obawiam się, że np. książka, którą przytaczasz mogła być ofiarą pracy jakiegoś wyrobnika, absolwenta anglistyki, czy kogoś tam, który na oczy Anglii nie widział. A nie da się tłumaczyć nie czując tętna kultury, z której wyrósł język

    OdpowiedzUsuń
  12. Akki Çaa'nte to pewnie prawda! Nie każde wydawnictwo może sobie pozwolić na dobrego tłumacza widać. W przypadku książki H. Mantel jednak to Wydawnictwo Sonia Draga, więc nic nie zapowiadało tragedii, a jednak. Czytając ją odnosiłam wrażenie (nie skończyłam, bo nie dałam rady!!!), że to nie student, a googel ją tłumaczył;/ Niestety, nie czytałam tego tytułu po angielsku, a szkoda, w końcu to Booker, które uwielbiam, ale nie sądzę, żeby aż takim językiem była pisana. Językiem, który nie składa się w całość, a każde zdanie żyje własnym życiem. Na szczęście takie tłumaczenia to nie reguła, np. Pokój E. Donoghue przetłumaczony jest rewelacyjnie - a to ciągle Sonia Draga:).

    OdpowiedzUsuń
  13. Zapewne czasem presja czasu ("musimy to wydać, bo dostało nagrodę") i niedoinwestowanie działa na niekorzyść dzieła... Dlatego np. podziwiam (choć sama książka nie podpada już pod moje kategorie czytelnicze) tłumacza Harry'ego Pottera - mimo olbrzymiej presji czasu i Czytelników czekających na kolejne części, potrafił wykonać porządną robotę w najdrobniejszym stopniu dopracowaną. No ale podejrzewam, że twardą walutę za to dostał.

    A co do tłumaczeń a la Google - ostatnio podczytuję (dopiero od kilku rozdziałów)w autobusie "Wszystko jest iluminacją". Podziwiam tłumacza, że potrafił przełożyć tekst z takiego googlowskiego (nie mylić z gogolowskim:) angielskiego. Aż boję się pomyśleć, co z takim tekstem zrobiłby wspomniany wyżej student.

    OdpowiedzUsuń
  14. Akki Çaa'nte zapewne! Ale jak coś się robi, to powinno robić się porządnie - ja wychodzę z takiego założenia. Tym bardziej jeśli jest się wydawnictwem;/ Przecież taka książka zostaje na dłużej, i taki bubel potem ciągnie się za wydawcą;/ No nie wnikam. A Potter ... no cóż, na mój gust do najtrudniejszych nie należy (co nie znaczy, że tłumacz robi swoją pracę źle, albo tym bardziej, że ja zrobiłabym to lepiej ;) ). To raz. A dwa - tłumacz wprawiony w bojach :))) Tyle tych części:) Pewnie śni po nocach po potterowsku:)

    Nie czytałam Foera, ale zainteresowałeś mnie "Wszystko jest iluminacją" ... o zgrozo!!! (nie może mnie już nic książkowego interesować!!!)

    OdpowiedzUsuń
  15. Wtrącę dwa słówka co do tłumaczeń. Tłumaczenie zawsze jest sztuką, ale pół biedy gdy tekst napisany jest poprawnie w oryginale. Lecz jeśli w oryginale celowo są błędy, bo narratorem jest osoba nie władająca zbyt dobrze angielskim (to dotyczy Foera, dotyczy Xiaolu Guo, dotyczy też "Pnina" Nabokova - Pnin mówi "dziwnym" angielskim) to tłumacz musi być doskonały, by przełożyć tekst z błędami tak, by wciąż te błędy wyglądały na celowe, a nie przypadkowe. Podobnie jest zresztą ze slangiem, który w każdym języku ma inną strukturę, dialektami, które w angielskim np. można zauważyć, ale po polsku trudno je oddać. Trudniej przełożyć też tekst, gdy np. w oryginale angielskim bohater mówi po angielsku, ale stosuje kalki językowe z innego języka... To są wszystko problemy niemal nie do pokonania.

    OdpowiedzUsuń
  16. Chihiro nikt nie twierdzi, ze to nie jest sztuką:) Niestety nie wszyscy mają talent do tego, aby tą sztuką się zajmować.

    Właśnie sztuką jest oddać to wszystko o czym piszesz (choćby ostatnio czytany przeze mnie Room, w świetnym tłumaczeniu, z wydawnictwa Sonia Draga - w tym wypadku to dobra robota! i sztuka).
    Mówimy o tych, którzy nie potrafią oddać wspomnianych przez Ciebie niuansów, całe szczęście więcej jest tych, którzy potrafią!

    OdpowiedzUsuń
  17. @moni - Foer na razie rozwija się interesująco (od wczoraj jestem bogatszy o cudowny film na podstawie książki i tym bardziej chętnie ją czytam) - myślę, że warto dopisać sobie na kiedyś do przeczytania.

    @Chihiro - zgadzam się z Tobą w 100%. We "Wszystko jest iluminacją" (przynajmniej tej części, którą już przeczytałem) ciekawe jest bardzo to jak autor potrafił oddać mieszankę dwóch horyzontów i kalek językowych - porywające, zaskakujące i konsekwentne w swojej nieprawidłowości.

    OdpowiedzUsuń
  18. Akki Çaa'nte niedobrze! Moja lista jest ściśle określona, ale co tam, dopisuję!

    P.S. Wysłałam do Ciebie maila - tak, to ja:)

    OdpowiedzUsuń
  19. @moni - ja tam mam listę tak rozbuchaną w stosunku do posiadanego wolnego czasu, że pewne punkty mają adnotację "na emeryturze" (co rysuje się z jakimś domkiem pod lasem, z dala od świata, internetu i barów). Szczęśliwie książki, te dobre, nie starzeją się za bardzo.
    A i zastanawiałem się chwilę od kogóż to maila otrzymałem - dziękuję. Za kilka dni odpowiem, jak znajdę dodatkową wolną chwilę :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Akki Çaa'nte masz piękną wizję emerytury:)) Mi wystarczy tylko odrobina czau na przeczytanie tego, co zalega na półkach/co na liście!:)

    Odnośnie maila - czekam w takim razie na wolną chwilę i odpowiedź:)

    OdpowiedzUsuń