Zastanawiam się od czego zacząć polecając Wam tę książkę. Może od tego, że o babskim gadaniu już mogliśmy przeczytać w innej książce o tym samym tytule (Babskie gadanie) autorstwa Anny Augustynek i Natalii Bobrowskiej. Nie wiem, jednak, czy równie intrygujące było to „gadanie”, jak w wydaniu Pani Izabeli (i to w podwójnym wydaniu). Czy może od tego, że chciałabym autorkę przeczytanej niedawno książki zachęcić do pisania (delikatnie mówiąc, bo mnie już przysłowiowo świerzbi do kolejnej Pani książki Pani Izabelo). Proszę dla dobra własnego i czytelniczek (hmmm czyżby tylko rodzaju żeńskiego? Zaręczam, że i czytelników – tak, tak i męska część czytająca podsłuchiwała babskiego gadania śmiejąc się do rozpuku). Mogłabym dołożyć jeszcze wspominany już ból brzucha – ten od śmiechu, czyli ten zdrowszy, oraz to, że – o czym także już pisałam – podeszłam do książki jak do przysłowiowego jeżą (mea culpa, biję się w pierś i odszczekuję) z nastawieniem: „przecież ja nie przebrnę przez paplaninę kobiet!”, a przeszłam gładko i z żalem zakończyłam. Argumentów za znalazłoby się pewnie jeszcze wiele, mam nadzieję, że wynikną one z tego, co napiszę poniżej. A za te, o których zapomniałam z góry przepraszam. Dodam, że nie mam argumentu przeciw, bo nawet okładkę, która mnie, czytelniczkę nie przepadającą za romantyczno— przegadanymi historiami mogła jedynie zniechęcić polubiłam.
Jak już jesteśmy przy okładce dodam, że taki format, jaki ma książka Izabeli Pietrzyk Babskie gadanie, wydana przez Wydawnictwo Prószyński chciałabym czytać zawsze. Jak miło odgina się okładka, co świadczy o zaczytaniu (nowe staje się stare – dla mnie ideał!), jak dobrze jest pomyśleć, że szary papier nie zmarnował kolejnych nowych drzew, a odpowiednia wielkość idealnie wpasowała się do moich dłoni, które nic ponad a5 nie podźwigną;/
Żeby już nie maślić i nie przechwalić zaczynam. Właśnie przechwalenia bałam się najbardziej, bo książka, przez około 150 stron, to wartka i wesoła historyjka przyjaźni grupy kobiet (wielkość tej grupy zmienia się w zależności od ilości spadających na kobiety obowiązków). Wesołe dialogi, wtrącane żarty, które potrafiły rozśmieszyć (i nie zniesmaczyć) takiego ponuraka, jak ja, sprawiły, że nieprzerwanie czytane 150 stron zamieniło się w jedną chwilę, mgnienie oka. Ale wrócę na chwilę do głównej bohaterki powieści Izabeli, która zdaje się alter ego autorki (stąd podwójne wydanie Izabeli). To młoda (młoda, młoda, bo czterdziestoletnia!) kobieta, po niedawnym rozwodzie. Po osiągnięciu upragnionej „wolności” sprowadza się na „swoje”, ciasne ale własne mieszkanie, z radością żegnając dom na odludziu, który przysparzał jej tylko kłopotów. Wychowuje osiemnastoletnią córkę – Felkę, która przygotowuje się (bardzo gorączkowo) do matury. Sama Iza natomiast jest wykładowcą języka rosyjskiego (nie mylić z ruskim, bo ruskie to są pierogi) na Uniwersytecie Szczecińskim i cierpi na chroniczny chłopowstręt. Czyli przy okazji wiadomo, że rzecz dzieje się w Szczecinie (swoją drogą, ciekawe, czy te wszystkie knajpiane podboje mają swoje odbicie na mapie miasta – to już gratka dla mieszkańców Szczecina).
Tak, nie sposób oddać, ani tym bardziej powtórzyć atmosferę spotkań przyjaciółek. Ich rozmów, które mają miejsce nie tylko fizycznie, ale i na forum, na którym spotykają się najczęściej. Początkowo chciałam zaznaczać co ciekawsze i śmieszniejsze dialogi oraz przemyślenia filozoficzne Izabeli, ale poddałam się po ok. 50 stronach. Mogłabym zagubić się w natłoku żółtych karteczek. A tak mogłam sobie powracać do nich, rozsmakowywać się, jak w najlepszych daniach, przeżywać i śmiać się od początku.
Jak już pisałam trochę opadły mi skrzydła kiedy, wydawałoby się zatwardziała przeciwniczka mężczyzn Iza dała się zaprosić na kawę namolnemu, tajemniczemu adoratorowi. Obawiając się przejścia z radości do melancholii i romantyzmu znowu „przywitałam jeża” i kolejny raz mile się zaskoczyłam. Myślę jednak, że nie była to kwestia tego, że wybranek Izabeli humorem nie odstępował jej koleżankom, ale jej radosnego podejścia do życia. Nawet problemy, jakich dostarczyła jej … miłość … no dobrze, uczucie, którego sama nie potrafiła zidentyfikować nie pozbawiły kobiety poczucia humoru. Ewentualne rozterki zrzucała wieczorami koleżankom na forum i aż prosiło się aby autorka książki podała adres strony internetowej, na której spotykają się forumowiczki .
Wszystko w tej opowieści kipi radosnym humorem, nawet ciężkie przeżycia i łzy zdają się być okraszone dawką śmiechu. Ta książka to po prostu bomba śmiechu, nie ma strony, na której czytelnik nie uśmiechnąłby się. I choć to, co napisałam brzmi być może trywialnie, i taka też niektórym wyda się książka Izabeli Pietrzyk, to nie ma nic bardziej mylnego, niż takie podejście do Babskiego gadania. Nawet jeśli, ktoś nie przepada za książką leżakową, jak nazwaną Babskie gadanie w jednej z recenzji (hmmm swoją drogą, to musiałby być chyba leżak na opustoszałej plaży, bo inaczej współplażowicze mogliby uznać nas za niepoczytalnych) to dobrze by było gdyby jednak dał się przekonać. I nie będzie trudno takiemu czytelnikowi o magiczną 100, bo do 150 strony, to czysta radość (a dalej jeszcze większa!), która nie ma nic wspólnego z mdłą historyjką o miłości, czy tym bardziej babską paplaniną (nie wiem, czego nie lubię bardziej?). Nie ma w tej książce bezsensownego plotkowania, jest za to morze czerwonego wina i dobre jedzenie okraszone jeszcze smaczniejszym humorem. Aż chce się przysiąść do przyjaciółek Izabeli, wyjść na spacer z Sambą – psem Izy i Felki, spojrzeć w oczy Czarka (czy też rzeczywiście tak zniewalają, czy faktycznie Izabela padła ofiarą hormonów miłościJ ) … wszystko to, by na koniec zacząć zastanawiać się nad prawdziwością całej historii, nad tym, czy Izie wszystko to się przyśniło? I tym także urzekła mnie Izabela Pietrzyk. Przecież ogólnie wiadomo, że uwielbiam absurdalne książki Nabokova, w których na końcu okazuje się, że nic nie jest prawdą, albo może wszystko, co nią jest prawdą nam się wydaje … czy jakoś tak.
Dozowałam sobie Babskie gadanie. Po początkowym połknięciu połowy książki w jeden dzień, bez połykania obiadu i jakichkolwiek płynów, otrząsnęłam się z zachwytu dla własnego dobra. Po to, aby za chwil kilka nie siedzieć ze spuszczoną głową, pogrążona w smutku, że to już koniec, i w oczekiwaniu na dalsze książki Izabeli Pietrzyk. Jednak i moja cierpliwość na nic się zdała, przecież, to, że odłożę książkę na jeden dzień nie sprawi, że ona się wydłuży, urośnie do niebotycznych rozmiarów. A tym bardziej nie podam telepatycznie wiadomości do autorki, z uprzejmym żądaniem kolejnej dawki humoru. Nawet lipny .. przepraszam lipcowy deszcz nie był w stanie popsuć mi nastroju. A pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno nie znosiłam babskiego gadania.
Garść cytatów (i to nie koniecznie tych najlepszych), bo kto by podołał opowiedzeniu tego wszystkiego (poniższe teksty nie są moimi poglądami, a jedynie cytatami z książki Babskie gadanie):
W uczucia wyższe u płci emocjonalnie niższej wierzyć nie ma sensu. Ale że bywają mili, jak im zależy, a nawet czarujący i czuli, to insza inszość. I to się zdarza, i jest fajnie. Byle w to nie wierzyć.
O mężczyznach i ich podejściu do kobiet:
Co oni by mogli, to są spekulacje scenarzystów i pisarzy literatury kobiecej. (…) I tylko awantury z tego są, że on nie jest taki jak ten z filmu, i że nic nie rozumie. Bo skąd ma rozumieć? Może najwyżej udawać, jak jest cwany. A ten w kinie gada, czego się nauczył ze scenariusza, co jakaś kobieta napisała, wedle tego, co sama chciałaby usłyszeć. Nie ma rzeczy doskonałych. Zycie uczy, że faceci mogą niewiele, i nie ma co walić głową w mur!
Zaklęcie na czarnego kota przebiegającego drogę, wymyślone przez przyjaciółki Izabeli:
Gdy ci kot przebiegnie drogę, nie mów, że to pech. Wyrwij kotu z dupy nogę, niech biegnie na trzech.
Z opowieści Izabeli o jej kursie na prawo jazdy, konkretnie o tym, jak nie umiała nauczyć się zmieniania biegów, i głucha była na „wycie silnika”, i o tym jak na jednej z jazd zmieniła samodzielnie biegi, a właściwie nie zmieniła:
No brawo! Gratuluję!!! Wreszcie się udało! Już paniusia słyszy pracę silnika? Już paniusia wie, kiedy trzeba bieg zmienić? Ja wiedziałem, że to z czasem przyjdzie. Tylko cierpliwym trzeba być, a wszystkiego się człowiek nauczy. Jestem taki dumny! Brawo, brawo!!! (…)
Starałam się pohamować faceta w tych radosnych gratulacjach i zapewniałam, że dalej nic nie słyszę (…)
- Że co?
- Że się nauczyłam … zapamiętałam, po prostu, że jak przejeżdżam obok weterynarza, to muszę wrzucić dwójkę, a obok Intermarche trójkę …
Chętnie przeczytam :3
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ! :D
Ostatni cytat mnie zabił :D Przypomniał mi czasy, gdy również próbowałam zdobyć umiejętność jazdy samochodem. Początki były dla mnie szalenie trudne i zniechęcające. Na szczęście udało mi się i jeżdżę już całkiem dobrze :)
OdpowiedzUsuńWystrzegam się takich czytadeł jak ognia, ale tak mnie zachęciłaś swoją recenzją, że przecierpię tą nostalgiczną okładkę i z miłą chęcią poznam tę historię Może losy bohaterek również mnie zauroczą.:)
Tristezza :)
OdpowiedzUsuńBiedronko i ja tak mówiłam - nie cierpię czytadeł. Tyle, że książki Izabeli Pietrzyk do czytadeł nie należy:) Koniecznie, koniecznie przeczytaj sobie!!!
iii jeszcze co do prawa jazdy i kursu ... ekhmm ja nie odróżniałam prawej strony od lewej - zaćmienia dostałam jakiegoś, najgorsze, że stan ten utrzymuje się do dzisiaj (może nie tak permanentnie, ale czasem daje się we znaki - a na kursie musiałam zatrzymywać samochód, wysiadać z niego i śpiewając odtańczyć "to jest moja prawa rączka, to jest moja rączka, a potem na nóżki ;/) ), coś mi się popsuło po kursie:)))))))
OdpowiedzUsuńDopisałam do listy:)))
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam gdy nadarzy się ku temu możliwość :-)
OdpowiedzUsuńLubię takie kobiece czytadła, bo potrafią mnie zrelaksować. Recenzja tak zachwala, że trudno powstrzymać się przed chęcią zakupu ksiązki i przeczytania :) Ostatni cytat - przegenialny.
OdpowiedzUsuń