Historia mojego upadku czyli świadectwo zmarnowanych lat czy cecha pokolenia?


Pomiędzy. Pomiędzy dzieje się Historia mojego upadku – między matką a siostrą, żoną i mężem, Łodzią i Lublinem – między być i nie być. A jak jest daleko od kochać do nienawidzić? Czy w ogóle można szukać odległości, które odmierzą uczucia ojcowskie i matczyne, zmierzą miłość brata i siostry? Jak nazwać ten stan, który drażni nerwy, nie pozwala jednocześnie oddać się miłości i nienawiści?
W swoim debiucie książkowym Historia mojego upadku Grzegorz Krzymianowski nie nazywając i nie szukając opluwa jadem wszystkie niepowodzenia swojego życia od pochodzenia zaczynając poprzez rodziców, siostrę i pracę na nieudanym małżeństwie kończąc. Gnębi siebie i innych, wymyśla, marudzi, przeklina i wyzywa, ubliżając życiu wymierza jemu karę. Wnikając i drążąc swoje (i nie swoje) ja chce odnaleźć moment, w którym coś się zepsuło, stało się coś, co miało wpływ na niepowodzenia w życiu. Odnaleźć ale nie naprawić, bo naprawić się nie da.
Książka zaczyna się od „nienawidzę”, które zapowiada i doskonale oddaje jej atmosferę i to co dzieje się z bohaterem, podobnie jak słowa, które przeczytamy już na okładce książki – „Od kiedy przekroczyłem trzydziestkę, każdy powrót do rodzinnego domu jest dla mnie świadectwem kolejnych zmarnowanych lat, emblematem niepowodzenia, w które zamieniło się moje życie”.
Zakończeniem tej peregrynacji ma być odświeżenie win, przekopanie pamięci, przeoranie zakamarków, które skrywają tajemnicę nieudolności. To swego rodzaju rozliczenie się z życiem, z przeszłością, podsumowanie, które w przypadku bohatera Krzymianowskiego nie wychodzi najlepiej. Do tej transkrypcji kodu genetycznego popycha bohatera konieczność spotkania się z matką i siostrą, spotkania nad nieostygłym jeszcze ciałem ojca. Tak zaczyna się monolog bohatera, tego życiowego nieudacznika w wieku chrystusowym, który nic nie osiągnął, a to co miał - zmarnował, przepuścił przez ramy życia.
Pełen goryczy i złości czy to na siebie samego czy na całą rodzinę i otaczający go świat drwi ze wszystkiego począwszy od wspomnianych bliskich przez Kościół na kobietach kończąc. Nie oszczędza też nieżyjącego ojca i równie jak on nieudacznego zakompleksionego syna. Jednak kiedy staje w obliczu śmierci, nieuniknionego, którego nie da się cofnąć, powtórzyć i poprawić zmienia podejście do życia. Giną gdzieś uprzednio rzucane kalumnie, odpływa jad zabierając ze sobą pesymizm, który ułatwia przyznanie się do własnych błędów.
Książka, która może uchodzić za spowiedź człowieka, mężczyzny, który zrozumiał, że użalaniem i ciągłym „a nie mówiłem” losowi nie zbuduje szczęścia. Nie na zazdrości i nie marudzeniem buduje się powodzenie i nie inni budują je za nas.
Teraz nawet słońce „paradujące za oknem w różowych pantalonach przewiązanych niebieskimi wstążkami” nastraja optymistycznie, otwiera oczy, dodaje siły i choć niczego bohater Krzymianowskiego w swojej podróży w głąb życia nie skończył, niczego nie domknął, nic nie załatwił, wszystko pozostało jak było to wrócił z podziemi .. przynajmniej na chwilę …

5 komentarzy:

  1. byłam tu sobie przez chwilę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. po Twoich słowach przeczytam KIEDYŚ... chyba - ale zamiar się pojawił:))))

    OdpowiedzUsuń
  3. Margo - jak fajnie:)
    Holden - :):) te słowa to po słowach autora:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czyżby książka adresowana do mężczyzn? Interesująca propozycja. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jolanta może nie do końca do mężczyzn ... może też do kobiet, które chcą się czegoś o nich dowiedzieć? Tak mi się wydaje:)

    OdpowiedzUsuń