Kiedy czytałem tę – dla mnie niezwykłą – książkę, przyszedł mi do głowy
obraz, który mogę sobie wyobrazić nawet jako fotografię: oto widzę przed sobą
grube, szare mury, coś się za nimi kryje, może świat cały, jakaś
nieprzenikniona zona. Nie ma wejścia i tylko od czasu do czasu, tu i ówdzie,
widać drzwiczki czy okienka, nieco podobne do owego otworu uchwyconego przez
Bułhaka na wileńskiej ścianie (…). Owe drzwiczki to fotografie/ teksty
Wojciecha Nowickiego; przez nie da się do wewnątrz zajrzeć, zdają się one
przejściami – przewodnikami, które pozwolą coś stamtąd zobaczyć.
To słowa, którymi zaczyna się książka
Wojciecha Nowickiego Dno oka, ze wstępu
zatytułowanego Medytacje migawkowe,
autorstwa Marka Bieńczyka. I to słowa jak najbardziej trafne, które właściwie
powinny wystarczyć czytelnikowi jako krótki, idealny opis zbioru esejów jaki
bierze do ręki. Przyznaję, że z niedowierzaniem wzięłam Dno oka do ręki i z jeszcze większym niedowierzaniem i brakiem
przekonania zaczęłam czytać. No bo co można powiedzieć o zdjęciach? Obejrzałam
zebrane przez autora zdjęcia i wzruszyłam ramionami – no cóż więcej można
dodać, do tego, co zobaczyłam – czarnoskóry rikszarz i biały pan, stare chaty
wypełnione zbędnymi przedmiotami, a w nich smutni (czy też ówdzie radośni)
ludzie, kawałek kamienicy – nic więcej. Zdjęcia jak zdjęcia. Jeśli komuś coś
się z nimi kojarzy, to ma łatwiej. To przecież swego rodzaju zapis pewnego
zdarzenia, chwili. Więc dla tych, którzy sami utrwalali ten moment, albo
zostali na nim utrwaleni zobaczyć, co znajduje się na fotografii to błahostka.
A dla postronnego obserwatora? Nic specjalnego – można albo podziwiać albo też
nie. Spojrzeć bezdusznym okiem i nie wnikać. Ale można też wejść w fotografię.
Przeniknąć do świata na niej, znaleźć się miedzy ludźmi, przedmiotami, między
chwilą, a chwilą. Tak jak zrobił to Wojciech Nowicki. Pewnie, że oglądając stare
zdjęcia staramy się dociec z jakiego okresu pochodzą, jakie przedstawiają
miejsce i kogo, szukamy ciekawych szczegółów. Ale czy aż tak dokładnie, jak
zrobił to autor zbioru esejów pod tytułem Dno
oka. Tytułem jak najbardziej trafnym, bo przecież to właśnie na dnie oka
pozostaje „fotografia” chwili. Z dna oka wyciągamy poszczególne nitki łączące
świat obecny z tym przedstawionym na zdjęciu. Taki malutki obraz zapisany, na
dnie i na kawałku kliszy a tyle słów, którymi można go opowiedzieć.
Dno oka. Eseje o fotografii to przedziwny album, niepowtarzalny
zbiór zdjęć, które nigdy nie znajdą się w prawdziwym albumie zebrane w jedno.
Począwszy od zimnego i przygnębiającego szarą rzeczywistością zdjęcia z łaźni
sierocińca, przez kolonialne i orientalne fotografie aranżowane, po oniryczne
zdjęcie dziewczyny w długich włosach, widma Anny Csillag i pani Bovary i
pełnych niepotrzebnych przedmiotów wnętrz chałup, pachnących całą feerią
zapachów, nie koniecznie przyjemnych, kojarzących się ze wsią, starością i
śmiercią i niedźwiedzia w groźnej ludzkiej postawie.
Słowa w tej książce idą naprzód ostrożnie, uważnie, w zwolnionym
tempie. Są powstrzymywane, ważone (…) by dojść do sedna rzeczy, na „dno oka”,
odrzuciwszy wszelkie, mówi autor, „nawarstwienia”, „bełkotliwe języki”, a
nawet, w razie konieczności, „historyczną wiedzę”. Wówczas tylko może dość do
spotkania twarzą w twarz z czyimś gestem czy z przedmiotem (…) .
To książka pachnąca przeszłością
i historią. Jest jak pudełko z fotografiami, które otwiera przed nami autor.
Opisuje każde zdjęcie tak szczegółowo, dogłębnie doszukując się (i znajdując)
drobiazgi, na które niewprawne oko nie zwróciłoby uwagi. Nazywa każde załamanie
światła, każdą najmniejszą kreskę, jakby fotografia była obrazem namalowanym wprawną
ręką mistrza pędzla. Nowicki wierszem mówi o zebranych przez siebie
fotografiach. A jest to zbiór zdjęć amatorskich, ale też profesjonalnych, wykonanych
w zakładach fotograficznych. Porzuconych, jak wyrzuca się stare zabawki i jednocześnie
wartościowych, bo jak można wyrzucić czyjeś życie na śmietnik, jak można
sprzedać się na pchlim targu (wiele z fotografii Nowicki kupił na tych właśnie).
Niepotrzebne, umarłe – często wraz z właścicielem – życia utrwalone na kliszy.
W rękach i słowach Wojciecha Nowickiego ożywają. Wychodzą z ram fotografii i
stają naprzeciwko czytelnika. Jak żywe, prawdziwe i namacalne. Dzięki Wojciechowi
Nowickiemu zaczynają nowe życie, być może pierwsze, wcześniej stanowiąc kaprys
bogatego człowieka, pamiątkę, która nigdy nie dotarła do adresata, czy nieudaną
fotografię, ukrytą na dnie szuflady, nigdy nieoglądaną. Temu wyciąganiu
szczegółów ze zdjęcia towarzyszy bogactwo informacji o fotografii. Autor
przywołuje znane nazwiska fotografii – Sontag, Barthe’s Czartoryska, podparte
przykładami i porównaniami. Dno oka
to nie tylko pusty i oschły opis tego, co widzimy na zdjęciu, ale filozoficzna
myśl towarzysząca temu, co jest po drugiej stronie kawałka papieru, na którym
została wywołana. Uwalniająca to, co autor zdjęcia chciał przekazać, a co
zostało zamknięte zdawałoby się na zawsze w sepii, czy kolorze zdjęcia, w
unieruchomieniu postaci i przedmiotów. Autor pokazuje jak bardzo żyjemy
fotografią a nie prawdą. Bo każda fotografia według Nowickiego to kłamstwo. Swego
rodzaju zakłamanie, które trwa dzięki utrwalonej sekundzie, która nie mówi nic,
bo za chwilę w rzeczywistości zmieni cale życie postaci nań przedstawionej. I
właśnie tę zmianę omawia Nowicki. To czego normalnie byśmy nie zauważyli. Fotografia uderza podstępnie – pisze Nowicki
– jej moc tkwi w hiatusie pomiędzy
zamierzeniem a rezultatem. Jej siłą bywa pomyłka.
Może było jeszcze inaczej, nie
wiem jak. Pokrętna prawda o fotografii jest wyłącznie tym, co jest nam dane do
zobaczenia; fotografia nie tłumaczy świata, ale pokazuje wyrwane obrazy, jak
kartki z książki, gdzie tekst się zaczyna w pół słowa i kończy równie
gwałtownie. Fotografia pozwala zobaczyć, że było właśnie tak, ale nie wyjaśnia
dlaczego . Nie tłumaczy cierpliwie. Pozwala oglądać przez dziurkę od klucza,
ale skąpi komentarza.
Wzięłam tę książkę do ręki z przeświadczeniem,
że to jej autor otrzyma tegoroczna nagrodę Nike. Chciałam aby były to właśnie
eseje, aby było to coś nieprzewidywalnego (tak też się stało, i niekoniecznie
był to mój wybór). I choć nie byłam przekonana, że to lektura dla mnie, to już
od pierwszych zdań, od pierwszej fotografii, na której ja widziałam tylko
smutne dzieci pod prysznicem zrozumiałam, że warto czytać dalej i wiedzieć więcej.
Dno oka to mój swoisty album, który
stanie na półce między książkami, i do którego będę czasem zaglądać jeśli tylko
poczuję bezduszność kliszy fotograficznej. Będę oglądać i starać się dojrzeć wszystkie
szczegóły które wskazał mi autor zbioru, może kiedyś uda mi się posiąść tę
sztukę? Kto wie?
cytaty pochodzą z książki
zdjęcie: czarne.com.pl
Bardzo, bardzo zachęcająca recenzja:) Z pewnością po książkę sięgnę, zwłaszcza, że mam słabość do starych fotografii i ukrytych za nimi historii...
OdpowiedzUsuńA mnie nie dziwi, że ktoś potrafi tak obszernie pisać o fotografii. Z jednej strony to ścieżka, która w literaturze jest nieco mało znana. A z drugiej strony o zdjęciach (tak jak i o obrazach) można pisać wielkie traktaty. Tylko trzeba mieć do tego talent i wyobraźnię. Co do NIKE, to ja jestem zawiedziona, żeby nie powiedzieć rozgoryczona... Gdybym ja decydowała, byłaby to monumentalna powieść Karpowicza! ;)
OdpowiedzUsuńPaula zachęcająca jest i książka!
OdpowiedzUsuńMatyldo wiem, wiem, że można ale właśnie obrazy mi się bardziej kojarzyły, z tym spotykam się częściej. Ale opis fotografii i to w taki sposób jak robi to Nowicki - przystępny, baśniowy, bajkowy, filozoficzny nie był mi znany:)
P.S. Karpowicz akurat nie:)) - ani za książkę, a ni tym bardziej za wypowiedzi;/ Jakoś mi nie leży, nie moja bajka. Ale nie neguję i szczerze mówiąc gdyby dostał nie zdziwiłabym się;)
Jako fotograf-amator z ogromna przyjemnościa i zaciekaiweniem sięgam po wszelkie tytuły traktujące fotografii i myslę, że ta ksiązka może stac sie miłą odmianą :)
OdpowiedzUsuńA mnie się wypowiedź Karpowicz na rozdaniu NIKE bardzo spodobała. Jakoś tak to szło: "ludzie, nie rozmnażajcie się" - mogłabym z nim konie kraść. Też uważam, że nasz gatunek istnieje niepotrzebnie. Ale to już inna historia - inna bajka - inny temat rozmowy. ;))))
OdpowiedzUsuńOj, bardzo chcę przeczytać, a Twoja recenzja (jak Ty to robisz, że tak zachęcająco piszesz?) jeszcze mnie w tym utwierdza.
OdpowiedzUsuńAneto właśnie myślałam sobie o tym, że to może być dobra pozycja dla tych, którzy kochają aparat i zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńMatyldo inna, tak zupełnie inna!
Agnes mam nadzieję, że Twój zachwyt znajdzie potwierdzenie w lekturze:)
Mnie ta cieniutka książeczka całkowicie rozbiła i zmiażdżyła. Wiedziałam, że zdjęcia to sztuka. Sama uwielbiam oglądać ciekawe fotografie, lubię podziwiać kunszt najlepszych, nieporadność amatorów. Sama robię zdjęcia, wiem jak trudna to sprawa. Ale w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że fotografie można tak rozłożyć na czynniki pierwsze. Nie wiedziałam, że w ogóle warto to robić i iż taki zabieg może się udać. Wszak to jak operacja na otwartym sercu.
OdpowiedzUsuńTeraz już wiem, że warto, że można. Czasami nawet trzeba. Lecz chyba wciąż brakuje mi odwagi :)
Piękna recenzja. Pozdrawiam!
Claudette dziękuję! Tak, Twoja uwaga o rozkładaniu na czynniki jest baaardzo trafna. Sama mam do czynienia z ogromem zdjęć (mój mąż jest fotografem amatorem) - dziesiątki tysięcy zdjęć w domu, ale nigdy nie oglądam ich w kontekście tylu szczegółów! Dno oka nauczy mnie właśnie tak patrzeć na fotografie! A zakup książki jest najlepszym jaki zrobiłam w ostatnich ... odważę się powiedzieć miesiącach!
OdpowiedzUsuńJakoś minęłam się z tą książką. Podobnie z nagrodzonym Nike "Pióropuszem". Ale nadrobię. Mam nadzieję (^_-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!^^
Bardzo ładna recenzja intrygującej książki, którą na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńOwarinaiyume: Pióropusz właśnie nadrabiam:) A Dno oka warto mieć na półce!
OdpowiedzUsuńKultur-alnie: dziękuję, a książka intrygująca doprawdy, no bo czego można oczekiwać po esejach o fotografiach? A to takie piękne!
Książka ta chodzi za mną (i czeka na nadwyżki budżetowe) od jakiegoś czasu. Uwielbiam pchle targi, choć na nich kupuję inne okienka przez mur - pocztówki. Ale podróże to dość chyba podobne do tych, jaką opisujesz. Z koślawych literek na odwrocie kartek pocztowych próbuję odnaleźć wejście w sferę, w którą zagląda (tak podejrzewam) Nowicki, rekonstruując ale wiedząc, że nie opanuję. Oczywiście pomijam brak naukowego zaplecza u większości z nas, ale chodzi tu przecież o nic więcej, jak zwykłą ciekawość minionego a mimo to: utrwalonego.
OdpowiedzUsuńSwoim tekstem zachęciłaś mnie do kolejnej próby wysupłania paru groszy.
Jedna rzecz mnie ciekawi: jak oceniasz (o ile czytałaś) porównanie "Fotoplastikonu" Dehnela i książki Nowickiego? Z opisów na jakie trafiam mam wrażenie, że to bliskie rejony...
Arkadiusz fakt, książka do najtańszych nie należała, ale myślę, że warto ją mieć w swojej biblioteczce (a jakiej nie warto? ;/). Zainteresowałeś mnie kwestią pocztówek znajdywanych na pchlich targach - to musi być fantastyczne móc dopisywac historie do tych kilku zdań na nich napisanych!! Ciekawi mnie jedno - gdyby tak zestawić pocztówki z tych samych miejsc, jakie wtedy powstałyby historie? Czy jest coś charakterystycznego dla danego miejsca, coś, co powtarza się na wielu kartkach?:) hmmm?
OdpowiedzUsuńNiestety nie jestem w stanie porownać Dehnela i Nowickiego. Tego pierwszego przeglądałam raz jeden w księgarni. Wiesz co mnie zniechęciło do książki - jej format;/ Czytałam jednak Saturna Dehnela i sądząc po tym, jak opisywał obrazy Goi myślę, że i z fotografią może być ciekawie.
@moni - muszę Ci się przyznać, że w swoich poszukiwaniach jak dotąd (a trwają od niedawna) nie szukałem okien do miejsc, w których już "byłem". Ale słusznie sugerujesz, będę musiał kiedyś temu się bliżej przyjrzeć. Dotąd jak zauważyłem sporo wpisów to... pochwały sanatoriów:)
OdpowiedzUsuńNie ukrywam, że sporą barierę stanowi tu język: szukam zwykle tych, które są pisane w zrozumiałych dla mnie słowach, ale o te trudno... Gdybym znalazł kogoś kto zna np. duński, chorwacki, hiszpański a nawet niemiecki - myślę, że z historii wypisanych na odwrocie można by było odcyfrować wspaniałe opowieści...
Co do Dehnela - tak podejrzewałem, że gdzieś Cię musiała zniechęcić (pewnie milczenie o nim musiało to mi podpowiadać) - sam po wyrywkowej lekturze odłożyłem na razie, ale chyba wrócę niedługo, by pouczyć się spojrzenia na kadry, które trzymam w pudełku. Tak sobie pomyślałem, że format, o którym tu wspominasz programuje odbiór: Nowickiego jak widzę czyta się ciągiem, mając do dyspozycji nurt myśli - jak książkę. Dehnel, takie moje pierwsze wrażenie, to raczej zbiór przebłysków. Wspomnień, które tryskają wraz z każdą przewracaną stroną albumu i nikną przy kolejnej. Format - drobiazg, a jak się okazuje przy książce (tej materialnej) jakże istotny dla odbiorcy.
Arkadiusz nie myślałam nawet o miejscach, w których byłeś, a o "pisaniu" historii - podobnie, jak ze zdjęciami uczynił to Nowicki - do tych kilku zapisków na kartce z wakacji:) Zapewne, jak piszesz język jest dużym problemem, bo przecież nie wszystkie są po polsku. A nie możesz pokusić o smodzielne przetłumaczenie tych kilku słów? Ja bym chyba nie wytrzymała z ciekawości:)
OdpowiedzUsuńCo do formatu - zarówno jednej jak i drugiej książki jest dość nietypowy, jednak ta monotonia (raczej) w kolorach u Nowickiego zadziałała na korzyść. Nic mnie nie rozpraszało, nie odrywało oka (haha dna oka) od opowiadnej historii i tej przedstawionej na zdjęciu. I to znikanie, które opisałeś - własnie chyba przez rozproszenie uwagi zanikała ciągłość czytania. Także nie pasowała mi forma książki ta dosłowna, czyli taki nietypowy format albumu;/ Nie, no Dehnela lubię w powieściach, ewidentnie:)