Orfeusz w piekła czeluście pomyka,
noc idzie za nim, przed nim jak aksamit.
Mrok lepki, gęsty,
ni słońca promyka
i tylko rozpacz kieruje krokami,
Eurydyko! Wszak jesteś stracona.
Zgon twój dokonan
absolutnie pewien
Bo tylko sztuka nigdy nie skończona
istnienie - mgnienie.
Jutro będzie? Nie wiem ...
E.
Kto weźmie do ręki najnowszą
książkę Marcina Wolskiego z przeświadczeniem, że zatopi się w znanym z
poprzednich licznych powieści stylu autora pomyli się, zaskoczy i zdziwi.
Doktor Styks to, jak zapowiada sam Wydawca historia odmienna od poprzednich
książek Wolskiego. Gdyby ktoś jeszcze chciał pokusić się o zaszufladkowanie tej
powieści do jakiegoś konkretnego gatunku także życzę powodzenia. Podobnie, jak
z umiejscowieniem jej w czasie, przed czym zresztą przestrzega sam jej autor,
dodając na samym końcu książki, ku zupełnemu zaskoczeniu (jakby tego było mało)
dopisek: Czytelników przestrzegamy przed
lokalizacją opowieści w jakimś konkretnym czasie.
Jedyne co można sobie ustalić to
fakt, że historia dzieje się w radio. Ale i tu nie do końca możemy być pewni bowiem
bohater książki, który jest redaktorem – uff coś prawdziwego - ma przedziwne
zdolności, czy też skłonności do przemieszczania się w czasie, a co za tym idzie
i w miejscach.
Historia zaczyna się
od niespodziewanej i zagadkowej śmierci jednego z redaktorów, twórcy radiowego słuchowiska
kryminalnego. Serialu cieszącego się ogromną popularnością, zarówno wśród
słuchaczy radia, aktorów odgrywających bohaterów i ich alter ego - bohaterów. Po śmierci Piotra Abramczyka kontynuację
prac nad serialem przejmuje nasz bohater Gwidon Michałowicz. Dostaje także,
niejako w spadku mieszkanie redaktora wraz ze wszystkimi jego bogactwami w
postaci książek i szaf pełnych mniej, czy bardziej tajemniczych dokumentów. Taka
gratka w postaci kontynuacji myśli mistrza radia i pióra ma być nie lada szansą
dla młodego radiowca. Jednak jak się okazuje to raczej utrapienie. W jednej z
książek Abramczyka Michałowicz znajduje wiersz, w którym pierwsze litery wersów
tworzą przerażające hasło. Czyżby hasło-zagadkę?
Od początku wszystko jest
niejasne w całej historii, zarówno okoliczności śmierci, niby samobójczej,
jednak dziwnie podejrzanej, zaginione, napisane już wcześniej odcinki serialu,
które mogłyby zapewnić trochę czasu dla młodego redaktora zanim napisze kolejne,
oraz co najmniej dziwne zjawiska, niewyjaśnione peregrynacje Michałowicza w
czasie.
Nie wiemy, czy to, co przydarza
się redaktorowi to odzwierciedlenie jego chorej świadomości, która zakotwiczyła
się w serialu i myli się z rzeczywistością, czy też świadomość tą ktoś zatruwa
w bliżej nieokreślony sposób. W każdym razie wokół Michałowicza zaczynają dziać
się dziwne rzeczy: pojawiają się przedmioty sprzed kilkudziesięciu lat, które
przeznaczone były pierwotnie dla … bohaterów serialu, postacie z serialu mieszają
się z realnym życiem Michałowicza (z jedną z bohaterek nawiązuje
nawet romans). Słowem rodzi się mnóstwo problemów, które niezrozumiałe dla
autora serialu, tym bardziej niezrozumiałe są dla otaczających jego osób.
Niewidoczni dla postronnych bohaterowie słuchowiska, z którymi Michałowicz
nawiązuje znajomości sprawiają, że ten przestaje orientować się w obydwu
światach. Jakby tego było mało młody redaktor w nieznany sobie sposób przemieszcza się w czasie, podróżując po miejscach sprzed kilkudziesięciu lat,
po miejscach charakterystycznych raczej dla serialu niż współczesnego świata.
Słowem rzeczywistość miesza się z fikcją serialową i nie sposób odróżnić co
jest prawdą, a co wymysłem …. . Bo choć bohaterzy serialu przenoszą się do
życia realnego, mijają na ulicach i korytarzach redakcji, bo choć ulice zmieniają
się w te z czasów słuchowiska to ciągle nie wiadomo, co powoduje takie załamanie
czasoprzestrzeni? Czy Michałowiczowi uda się rozwiązać zagadkę przez
scenariusze kolejnych odcinków?
Jakby tego było mało tytułowy Styks jest głównym prowodyrem w mieszaniu wymiarów. Czy jest on
prawdziwy czy też nie? Oto zagadka dla redaktora Michałowicza i czytelników Marcina
Wolskiego.
Ta książka jest jak zabawka, jak
niekończąca się gra. Czytając ją przyszła mi na myśl słynna kostka Rubika, którą
choćby nie wiem, jak się człowiek starał i jak bardzo chciał nie sposób ułożyć
szybko i prosto. A poszczególne kolory w układance można porównać do
wyskakujących z fabuły bohaterów. Doktor
Styks to nie tylko książka, to też gra, w którą grają wszyscy – poczynając
od autora książki, przez bohaterów pisanego w książce serialu na czytelniku
kończąc. Tylko na ile w tej grze wszyscy grają fair, a na ile ktoś wrabia szukających
rozwiązania … to pozostawiam do rozwiązania wnikliwemu czytelnikowi.
cytaty pochodzą z książki
zdjęcie: Zysk i Sp.
Kolejna książka dla mnie..ehhh..
OdpowiedzUsuń