A jednak czasem miewam sny. Historia pewnej samotności to na pierwszy rzut opowieść o Holocauście. Jednak tylko takie skojarzenie to nic bardziej błędnego. Owszem, książka Joanny Wiszniewicz to zapis rozmowy, która w pewien sposób miała być może pomóc zmierzyć się z przeszłością jej bohaterowi, jednak to chyba przede wszystkim zapis głębokiego wnikania w siebie i szukania własnej tożsamości. Pogodzenia się ze sobą – z tym, co się zrobiło a czego nie dopatrzyło, przed czym się uciekło, a przed jakimi ważnymi decyzjami pochyliło głowę. Książka, o której jej autorka, Joanna Wiszniewicz pisze, że zdarzyła się trochę poza moją wolą to zapis bez mała trzy letniej rozmowy autorki z Aleksem, polskim Żydem, dziś mieszkającym w Ameryce. (bohater książki nie podaje swojego prawdziwego nazwiska, choć w nieprawdziwość imienia można wątpić). To bardzo prywatne doświadczenie, nieustanne towarzyszenie osobistym przeżyciom mężczyzny, który jako młody człowiek doświadczył wojny i gehenny Żydów.
Wojna spotyka Aleksa w jego najpiękniejszym okresie życia – dorastanie, zmiana szkoły, poznawanie świata, niezapomniane znajomości. A tu zdarza się coś, co trudno sobie wyobrazić, coś czego jeszcze nie było, nieznane i niebezpieczne. Bohater książki pochodzi z inteligenckiej żydowskiej rodziny. Jedynak, wychowywany w ciepłej atmosferze, bez poczucia niebezpieczeństwa, bez obowiązków i problemów nie potrafi wyobrazić sobie zła jakie niesie wojna. Sam, jeszcze niepogodzony ze sobą, niechętnie przystający do rodziny i czujący czasem palący wstyd z powodu własnych korzeni, zmuszony zostaje do szybkiej decyzji, do obrony własnej godności. Do przyznania się do przeszłości. Aleksander całe swoje przedwojenne życie ostro krytykował środowisko żydowskie, i jednocześnie nie mógł zrozumieć antysemickich zachowań Polaków. Zagubiony pomiędzy rodziną, a własnymi, niedoświadczonymi przemyśleniami, między rodziną a tym, co go otacza potyka się o życie. Nagle przestają być ważne dotychczasowe problemy, nagle to wojna, Niemcy i głód mają pierwszeństwo. Jednak Aleks nadal żyje trochę w ułudzie. Mając cały czas nadzieję, że to chwilowe, że tylko rodzaj postraszenia, mała kara za żydowską pychę jakby przyzwala na getto, na niemiecki reżim. Okryty parasolem ochronnym rodziny nadal zajmuje się tylko nauką, przyjaciółmi i własnym światem. Zbyt późno następuje u Aleksa ocknięcie. Zbyt często nie przyjmuje wyciąganej na pomoc ręki. Za późno nie chce, tego, co nieuniknione.
Wojna spotyka Aleksa w jego najpiękniejszym okresie życia – dorastanie, zmiana szkoły, poznawanie świata, niezapomniane znajomości. A tu zdarza się coś, co trudno sobie wyobrazić, coś czego jeszcze nie było, nieznane i niebezpieczne. Bohater książki pochodzi z inteligenckiej żydowskiej rodziny. Jedynak, wychowywany w ciepłej atmosferze, bez poczucia niebezpieczeństwa, bez obowiązków i problemów nie potrafi wyobrazić sobie zła jakie niesie wojna. Sam, jeszcze niepogodzony ze sobą, niechętnie przystający do rodziny i czujący czasem palący wstyd z powodu własnych korzeni, zmuszony zostaje do szybkiej decyzji, do obrony własnej godności. Do przyznania się do przeszłości. Aleksander całe swoje przedwojenne życie ostro krytykował środowisko żydowskie, i jednocześnie nie mógł zrozumieć antysemickich zachowań Polaków. Zagubiony pomiędzy rodziną, a własnymi, niedoświadczonymi przemyśleniami, między rodziną a tym, co go otacza potyka się o życie. Nagle przestają być ważne dotychczasowe problemy, nagle to wojna, Niemcy i głód mają pierwszeństwo. Jednak Aleks nadal żyje trochę w ułudzie. Mając cały czas nadzieję, że to chwilowe, że tylko rodzaj postraszenia, mała kara za żydowską pychę jakby przyzwala na getto, na niemiecki reżim. Okryty parasolem ochronnym rodziny nadal zajmuje się tylko nauką, przyjaciółmi i własnym światem. Zbyt późno następuje u Aleksa ocknięcie. Zbyt często nie przyjmuje wyciąganej na pomoc ręki. Za późno nie chce, tego, co nieuniknione.
Teraz, gdy wojna wybuchła, a ja miałem prawie dwanaście lat, mógłbym w zasadzie jakoś pomagać mojej rodzinie. Ale to „jesteś niezaradny” było we mnie tak silne, że wciąż trwałem w przekonaniu, iż od troszczenia się o to, co będę jadł i gdzie spał, są inni. Mój świat to były książki, marzenia, dyskusje. Świat abstrakcji, świat intelektualnego rozwoju. Zagłębiałem się weń coraz bardziej. I coraz bardziej odgradzałem książkami od rzeczywistego świata.
Powiedzieć, że później jest opowieść o obozie, o chwytaniu uciekającego życia, opisać rozpaczliwe trzymanie się śliskich dni, to za mało. Za mało, bo każde takie świadectwo jest inne, każde dodaje się do sumy krzywd. Powiedzieć też, że już jest dobrze, że się skończyło, że się zdezaktualizowało to grzech. To zło na miarę wojny. Dopóki żyją ludzie, którzy przeszli to piekło, dopóki są takie świadectwa i póki jeszcze się o tym mówi nie będzie wystarczająco. I nigdy nie powinno być. Ile wewnętrznej walki przeszedł każdy z opuszczonych przez wiarę i siły, każdy bezbronny wobec wojny można dowiedzieć się tylko z takich świadectw, jak A jednak czasem miewam sny.
Jak bardzo Aleks nienawidził siebie i jak bardzo wstydził się własnego pochodzenia, że nie chciał ujawnić swojego prawdziwego imienia. Jak bardzo musiał być niepogodzony i jednocześnie jak dumny ze swojego pochodzenia. Jakież musi być to ciężkie uczucie. Być narodem bez mapy, narodem poddanym, błagającym o litość. Jak mówi Aleks - bez dumy i własnej godności. Tak niepogodzonym, że gdyby nie strach przed bólem i tchórzostwo pragnącym śmierci. Robalem przyznającym się do pełzania, byle tylko uratować skórę.
Ów brak zintegrowania to częsta żydowska przypadłość. Oczywiście nie trzeba być Żydem, żeby mieć rozchwianą osobowość – a także można być Żydem z bardzo zintegrowanym umysłem, jak mój ojciec. Ale z żydowską dezintegracją jest trochę jak z gruźlicą. Mieszkasz w złych warunkach, źle się odżywiasz, a na gruźlicę nie zachorujesz. Kiedy jednak do gruźlicy masz predyspozycje …
Jeżeli jesteś Żydem, dorastasz w asymilującej się rodzinie, twoje dorastanie przypada w Polsce na lata trzydzieste i masz słabą konstrukcję psychiczną …
Holocaust się nie skończył, obozów nie da się zapomnieć, karabinów przystawionych do skroni nie sposób nie śnić, a uczucie głodu zawsze już będzie kojarzyło się z obozową zupą. Co jest po wojnie? Na to pytanie także odpowiada książka Joanny Wiszniewicz. Porusza problem próby zapomnienia i pogodzenia się z tym, co wynika z wojny. Niezależnie od wygranej, od radości życia powstaje poczucie wstydu, niechęci do powrotów do tamtych chwil. Stąd pewnie Aleks chce pozostać anonimowym rozmówcą – nie chce tamtych znajomości, nie chce potwierdzenia swojej małości, swojego poniżenia. Dziś, będąc obywatelem Ameryki nie odświeża przeszłości, nie podlewa korzeni. Dalej jest rozerwany pomiędzy byciem trochę Żydem, trochę Polakiem.
Może chciałem się dowiedzieć, czy moje poniżenie było konieczne? I czy poniżenie innych Żydów w gettach i obozach było konieczne?
Myśl, że jako Żyd jestem czymś innym i nie należę do Europy, ciągle mnie męczyła. Polacy w polski sposób przynależą do Europy, mówiłem sobie, Francuzi we francuski sposób, a Żydzi nie, bo nie są narodem. Więc jeśli ja nie jestem Europejczykiem, to kim w końcu jestem?
Nie chciałem być Żydem. Nie wiem, kim mógłbym chcieć być, ale nie Żydem.
Od samego początku ta opowieść jest szukaniem własnej tożsamości, własnego ja. Wojna, zagłada i wola przeżycia w obozie (choć daleka jestem od stwierdzenia, że były potrzebne) chyba pozwoliła odnaleźć Aleksowi to, czego poszukiwał od dziecka. W jakiś bolesny być może sposób wyłuskać w swoim byciu, w istnieniu narodowość, świadomość.
I choć dziś nie wiadomo, czy mężczyzna otworzył się na dawne środowisko, czy powrócił do starych miejsc i przyjął w końcu wyciągniętą przyjacielską dłoń, to wiadomo na pewno, że w jakiś sobie tylko wiadomy sposób przyznał się do swojego pochodzenia i pogodził z nim. Może trochę przekornie, może dla spokoju, albo i z żalu. Czytając A jednak czasem … można odnieść wrażenie, że Aleks, niejako synonim narodu żydowskiego obwinia siebie za wojnę. Zarzuca Żydom pychę i pewność siebie, denerwujący styl bycia (nie zachowuj się tak, jak Żyd, nie mów głośno tak jak Żyd), który być może przyczynił się do wrogości, do antysemityzmu (choć potępia tego typu działania), do wojny. Kiedy w obozie koncentracyjnym spotyka Francuzów, czy Holendrów dopiero zdaje sobie sprawę z ogromu i zasięgu wojny. Rozumie, że to nie tylko naród żydowski winny jest śmierci i zagłady własnego narodu.
Ocalały z obozów zagłady, po latach układania sobie życia, pochłania wszystkie informacje dotyczące wojny. W ten sposób próbuje leczyć swoje kompleksy, zapomnieć o żalu, jaki wywołuje u niego poddaństwo Żydów w obozach, choć przecież to była tylko wola przeżycia. Właśnie, ta wola, bez walki o honor jest źródłem frustracji Aleksa i ciągłego braku przynależności. Wiele lat musiało minąć, wiele wydarzeń i spraw musiało zagłuszyć ból wojenny, aby Aleks odnalazł tożsamość, doświadczył bycia Żydem.
I myślę, że w Polsce nie mógłbym być „Żydem po prostu”, „Żydem neutralnym” – takim, jakim jestem w Ameryce (…). W Polsce nie umiałbym być Żydem, który ze swoim żydostwem nie ma już problemu. Dlatego kiedy widzę, że tam problem przynależności Żydów do mnie wraca, to z wielką ulga stwierdzam, że ja na to już nie jestem chory.
Po lekturze książki Joanny Wiszniewicz nasuwa mi się kilka pytań. Przede wszystkim to, ile jest jeszcze takich obywateli świata, którzy nie pogodzili się z własną historią, z tym, kim się urodzili. Ile jest osób poszukujących tożsamości. I jeszcze jedno, chyba ważne – czy w dzisiejszych czasach będziemy potrafili doceniać takie świadectwa. Zachować je od śmierci i zapomnienia. Jak długo ludzkość, w obliczu ciągłych wojen będzie chciała pamiętać o tamtej. I mam takie życzenie – abyśmy nigdy nie zapomnieli o ludziach, którzy zostali zmuszeni do zapomnienia o honorze i własnej tożsamości.
cytaty pochodzą z książki
Książka no mojej liście uż od dłuższego czasu... Ciagle czeka na zakup... I zgadzam się z Tobą, takie książki są potrzebne, ludzie zapominają, nie doceniają przeszłości, biorą wszystko co mają nie jako przywilej a jako obowiązkowy prezent, który im się należy... Jak często zdarza mi się, że gdy komuś powiem, że interesuję się II WŚ i Holocaustem, pyta się mnie dlaczego?! A właśnie dlatego, że tym ludziom jesteśmy coś winni i tyle!:)
OdpowiedzUsuńPaula to piękne co napisałaś i bardzo ważne - "jesteśmy winni" - TAK!!
OdpowiedzUsuńFantastyczna recenzja. Zaczęłam czytać z myślą - ale to wszystko już było, to jeszcze jedna książka o tej tematyce... ale potem przyszła myśl - no i co z tego, że było? Warto czytać takie książki.
OdpowiedzUsuńAgnes dziękuję. Wiesz co? O takiej książce nie da się inaczej napisać. I doprawdy - z tej strony jeszcze nie czytałam o Holocauście!
OdpowiedzUsuń