Lepiej zjeść najpierw brzoskwinię, a potem melona, bo melon jest słodki. Mówi matka. Kroi go w ćwiartki, prowadzi nóż wzdłuż krągłości plastra od jednego końca do drugiego, by potem podzielić miąższ. Kawałek nabity na zakrzywione zęby jedynego metalowego widelca, jaki mamy, oddaje mnie, podstawiając mi rękę pod brodę. Gryzę, miażdżę owoc, sok spływa mi po buzi.
(…)
Opuszek palca, długa kreska, krótka kreska. Ryję kciukiem dziury w mokrej ziemi, na której nie wolno mi siadać. Pupa ma wystarczająco dużo miejsca na piętach. Stary mężczyzna – stoi na wpół odwrócony na skraju mojego placu zabaw – łamie na kolanie suche gałęzie. Zbiera kijki w kupkę i odchodzi. Pięć opuszków, zryty ogród, palce drugiej ręki, ładny płot. A teraz wykorzystam mój skarb, piękne ostre okruchy krzemieni, krzemień, dwa kamienie, zatykam tunel, rowki, nic, żadne zwierzę nie wypełznie, jakie to szczęście.
Wracaj do domu, natychmiast!
Nie chcę, nie chcę: ale wstaję i pędzę biegiem do domu, w ramiona Yasmin, która wyciera mi ręce mokrą szmatką.
Jesteś co?
Jak grób.
Nie otworzysz buzi, nawet jak ci zada pytanie?
Nie, odpowiadam, nigdy.
A oczy, co robią?
Nic, mówię, nic. Nie popatrzę na niego, nie spojrzę mu w oczy. Nigdy.
Matka woła moją drugą siostrę, obydwu braci. Ma być spokój, natychmiast, wszyscy to wiemy i każdy robi, co musi, każdy kaszle i przełyka ślinę, żeby później mówić słabym głosem. Widzę, jak idzie. Mówi matka. Yasmin trzyma na zgiętych rękach wyprasowane, wykrochmalone i złożone spodnie od piżamy...
Można po przeczytaniu fragmentu książki tak się nim zachwycić, że jedyne czego się pragnie to przeczytać ją natychmiast? A jeśli do tego natknie się na recenzję tej książki (Archipelag nr 3), to co wtedy? Nie pozostaje nic innego jak pobiec do księgarni i chwycić ją w swoje ręce, a tam - nie można oprzeć się dziewczynce z pomarańczami, która uśmiecha się skrycie z okładki, nie można nie doświadczyć zapachu tych pomarańczy natykając się na opis ich wielkiej i pachnącej ilości wniesionej tymi małymi rączkami do domu. To tylko niektóre z pokus, jakie czekają na czytelnika w tej pełnej okrucieństwa ale i kipiącej miłością powieści.
Tytułowa Leyla to mała, zamknięta w swoim świecie dziewczynka, której pragnienia są oczywiste dla dzieci w jej wieku, lecz myśli jej już tak dziecięcymi nie są. To dorosły człowiek w ciele małego dziecka. Dziecka, które ma dokładnie sprecyzowane plany – jedyne czego pragnie to uciec z małej tureckiej wioski, do której przyjechała kiedyś jej rodzina. Leyla jest jednym z pięciorga dzieci czeczeńskich uchodźców, mieszkających w skromnym domu, w którym często nie ma co jeść. Jest najmłodszą z rodzeństwa i nie do końca rozumie całą sytuację, która codziennie rozgrywa się w ich czterech ścianach. Ojciec despota, którego wszyscy domownicy boją się jak ognia, kochają go i jednocześnie nienawidzą widzi chyba jedyny sens życia i jedyną swoją przyjemność w psychicznym i fizycznym znęcaniu się nad rodziną. Wszystko, co rozgrywa się w tych czterech ścianach jest podporządkowane jemu. To dla niego jest zawsze najlepszy kąsek z obiadu, dla niego pozostali śpią razem, męcząc się w ciasnych łóżkach, dla niego stają na baczność i milkną. Wszystko po to, aby nie rozzłościć swojego „władcy”. Każdy gest, każde słowo i zachowanie jest przez tę szóstkę dokładnie przemyślane, tak aby później nie musieli cierpieć z powodu kary, którą niezadowolony ojciec wyznaczy im, czy ich matce. Leyla nie może zrozumieć postawy matki, która z poddaństwem poświęca się mężowi, dając się bić bez sprzeciwu. Nie dojadając, aby najadł się mąż, jest tak słaba, że czasami nie potrafi stanąć w obronie własnych dzieci. Poniżana, wyzywana i bita trwa w wyniszczającym związku. Tylko Leyla potrafi choć w małym stopniu przeciwstawić się tyranii ojca, czasami odczuwając skutki buntu na własnym ciele. Jednak nawet samo myślenie o wyrwaniu się z tej małej miejscowości, ucieczce od piekła jej rodziny dodaje jej sił.
Pantofle trzymam ja, w prawej ręce, czubkami do przodu. Najstarsze i najmłodsze dziecko, czekamy przy drzwiach za progiem. Matka stoi nieruchomo pod oknem, będzie na jego usługi.
Wypełnia całe odrzwia, pochylam się zwinnie, obracam pantofle, stawiam u jego stóp na podłodze, tak że od razu może w nie wejść. To godzina jego szaleństwa, pięść spada na moją głowę, dręczy mnie, okłada. Rzuca Yasmin w głąb domu, jeden kopniak wystarczy, żeby zawirowała. Spodnie od piżamy leżą na podłodze jak skóra zdjęta z połowy ludzkiego ciała. Kij spada na nas, wydając odgłos jak silny wiatr. Kijem rysuje na naszej skórze czerwone palce. Jest mu obojętne, gdzie uderza, ważne, że trafia. Nie skończyło się, jeszcze się nie skończyło. Za moimi plecami siostry i bracia wstrzymują oddech. Utworzyli półkole, siedzą na podłodze dużego pokoju, a matka, która nie ruszyła się z miejsca, głaszcze mnie po włosach, sadza na wolnym miejscu w półksiężycu. Czekać, jeszcze się nie skończyło. Wreszcie się przebrał. W odświętnej marynarce wypatruje gości, którzy nie przychodzą. Mówi matka. U góry elegancki mężczyzna, na dole spodnie od piżamy.
Chcesz herbaty, panie?
Powinnaś być wdzięczna, odpowiada Halid, a jesteś niewdzięczną ormiańską kurwą. Nie masz za grosz przyzwoitości ani w zatrutym mleku twoich piersi, ani tam, skąd wyszła ta piątka zwierząt. Ani w oczach, ani w rękach... Rzuca w nią czymś twardym, co wyjął z kieszeni marynarki. Jej strach jest prawdziwy, nie wolno się uchylić. Przedmiot odbija się od ramienia. Żadnego okrzyku bólu. Matka siada teraz w najciemniejszym kącie pokoju i patrzy w podłogę.
Pluję na waszą przyzwoitość. Co ty wiesz, kobieto? Kim niby jesteś?... Przyplątałaś się do mnie, żołnierska kurewko, a ja się zlitowałem. Moja litość nad wami, psie nasienie, została zmarnowana... (...)
Kiedy w życiu Leyli pojawia się mężczyzna, to żadne przeciwności – sprzeciw ojca, jej pochodzenie i religia – nie są w stanie zniechęcić dziewczyny do wielkiej miłości. To ona ma być jej ucieczką z domu w lepszy świat, a mąż ma stać się jej oparciem. Jednak Leyli nie jest chyba pisane szczęście i poczucie bycia kochaną przez mężczyznę. Może to cienie przeszłości nie pozwalają jej zanurzyć się w stabilizacji, może widmo ojca nie pozwala jej pokochać i zaufać mężczyźnie. Dobrze jednak, że siła matki Leyli i wrodzony optymizm dziewczyny połączyły się i stały się swego rodzaju motorem napędowym w trudnym jej życiu.
Ta książka jest tak smakowita, jak smakowita jest jej okłada. Zapachy, kultura i tradycja Turcji przewijają się przez jej karty niczym obrazy z baśni. Jednak jest na nich jakaś rysa, słychać wśród śpiewów jakiś zgrzyt. Jest w niej coś, co trzyma i nie pozwala, podobnie jak Leyli wyrwać się z tego świata. Czytając Leylę odnosi się wrażenie, że to historia prawdziwa, opowiedziana przez dziecko. Aż niemożliwym wydaje się, że napisał ją mężczyzna. Piękna jest scena, kiedy Leyla, jako jedyna, doskonale zdając sobie sprawę z kary, którą może ponieść po swoim czynie, wymyka się w nocy aby zjeść zakazaną pomarańczę – ta scena aż pachnie pomarańczami, a odwaga Leyli i jej dziecięca radość zdają się zasiadać między wierszami.
To piękna powieść, którą czyta się zrywami – od głębokiego wzburzenia, przez wzruszenie do spokojnej egzystencji mieszkańców Anatolii. I choć znajdą się tacy, którzy powiedzą – ale to już było – to jednak Leyla jest jedyna w swoim rodzaju, Leyli nie da się nie pokochać. Ona zagości w naszych domach i sercach, a kiedy zasiądziemy nad pomarańczą zawsze już będziemy widzieli dzielną dziewczynkę z małej tureckiej wioski, której marzenie się spełniło. A książka? Ma w sobie coś, o czym wspominałam na początku. Nie sposób przejść obok niej obojętnie, nie sposób też ją zapomnieć. Leyla jest jak przepyszny owoc o niezapomnianym smaku, do którego powracamy w myślach. Jest niesamowicie soczysta. Te oczy znad dorodnych i soczystych pomarańczy zawsze już będę pamiętać, i zawsze książka Zaimoglu będzie pachniała mi pomarańczami dojrzewającymi w tureckim słońcu.
Wolno nam wstać, doprowadzić się do porządku. Być może na dzisiaj wystarczy, może się skończyło. Woła z sypialni Emine, naszą matkę. A ona wstaje i idzie za wołaniem, chociaż wie, co ją czeka, zamyka za sobą drzwi, żebyśmy tylko słyszeli, ale nie mogli widzieć. Siadam na kamiennej podłodze twarzą do ściany, plecami do drzwi sypialni. Chłód przenika moje ciało od dołu. To kara za to, że uderzenia mnie nie trafiają. Ojciec Halida kazał wystrugać kij z gałęzi dereniu i nasadzić na koniec srebrną gałkę. Wetknął go synowi do ręki i powiedział: Goń wroga, który do ciebie podejdzie. Rozkaz dziadka należy do praw domu. Po trzech pokojach do mieszkania i do spania, po naszym domu, chodzi myśliwy z kijem.
(...)
cytat pochodzi z książki
(…)
Opuszek palca, długa kreska, krótka kreska. Ryję kciukiem dziury w mokrej ziemi, na której nie wolno mi siadać. Pupa ma wystarczająco dużo miejsca na piętach. Stary mężczyzna – stoi na wpół odwrócony na skraju mojego placu zabaw – łamie na kolanie suche gałęzie. Zbiera kijki w kupkę i odchodzi. Pięć opuszków, zryty ogród, palce drugiej ręki, ładny płot. A teraz wykorzystam mój skarb, piękne ostre okruchy krzemieni, krzemień, dwa kamienie, zatykam tunel, rowki, nic, żadne zwierzę nie wypełznie, jakie to szczęście.
Wracaj do domu, natychmiast!
Nie chcę, nie chcę: ale wstaję i pędzę biegiem do domu, w ramiona Yasmin, która wyciera mi ręce mokrą szmatką.
Jesteś co?
Jak grób.
Nie otworzysz buzi, nawet jak ci zada pytanie?
Nie, odpowiadam, nigdy.
A oczy, co robią?
Nic, mówię, nic. Nie popatrzę na niego, nie spojrzę mu w oczy. Nigdy.
Matka woła moją drugą siostrę, obydwu braci. Ma być spokój, natychmiast, wszyscy to wiemy i każdy robi, co musi, każdy kaszle i przełyka ślinę, żeby później mówić słabym głosem. Widzę, jak idzie. Mówi matka. Yasmin trzyma na zgiętych rękach wyprasowane, wykrochmalone i złożone spodnie od piżamy...
Można po przeczytaniu fragmentu książki tak się nim zachwycić, że jedyne czego się pragnie to przeczytać ją natychmiast? A jeśli do tego natknie się na recenzję tej książki (Archipelag nr 3), to co wtedy? Nie pozostaje nic innego jak pobiec do księgarni i chwycić ją w swoje ręce, a tam - nie można oprzeć się dziewczynce z pomarańczami, która uśmiecha się skrycie z okładki, nie można nie doświadczyć zapachu tych pomarańczy natykając się na opis ich wielkiej i pachnącej ilości wniesionej tymi małymi rączkami do domu. To tylko niektóre z pokus, jakie czekają na czytelnika w tej pełnej okrucieństwa ale i kipiącej miłością powieści.
Tytułowa Leyla to mała, zamknięta w swoim świecie dziewczynka, której pragnienia są oczywiste dla dzieci w jej wieku, lecz myśli jej już tak dziecięcymi nie są. To dorosły człowiek w ciele małego dziecka. Dziecka, które ma dokładnie sprecyzowane plany – jedyne czego pragnie to uciec z małej tureckiej wioski, do której przyjechała kiedyś jej rodzina. Leyla jest jednym z pięciorga dzieci czeczeńskich uchodźców, mieszkających w skromnym domu, w którym często nie ma co jeść. Jest najmłodszą z rodzeństwa i nie do końca rozumie całą sytuację, która codziennie rozgrywa się w ich czterech ścianach. Ojciec despota, którego wszyscy domownicy boją się jak ognia, kochają go i jednocześnie nienawidzą widzi chyba jedyny sens życia i jedyną swoją przyjemność w psychicznym i fizycznym znęcaniu się nad rodziną. Wszystko, co rozgrywa się w tych czterech ścianach jest podporządkowane jemu. To dla niego jest zawsze najlepszy kąsek z obiadu, dla niego pozostali śpią razem, męcząc się w ciasnych łóżkach, dla niego stają na baczność i milkną. Wszystko po to, aby nie rozzłościć swojego „władcy”. Każdy gest, każde słowo i zachowanie jest przez tę szóstkę dokładnie przemyślane, tak aby później nie musieli cierpieć z powodu kary, którą niezadowolony ojciec wyznaczy im, czy ich matce. Leyla nie może zrozumieć postawy matki, która z poddaństwem poświęca się mężowi, dając się bić bez sprzeciwu. Nie dojadając, aby najadł się mąż, jest tak słaba, że czasami nie potrafi stanąć w obronie własnych dzieci. Poniżana, wyzywana i bita trwa w wyniszczającym związku. Tylko Leyla potrafi choć w małym stopniu przeciwstawić się tyranii ojca, czasami odczuwając skutki buntu na własnym ciele. Jednak nawet samo myślenie o wyrwaniu się z tej małej miejscowości, ucieczce od piekła jej rodziny dodaje jej sił.
Pantofle trzymam ja, w prawej ręce, czubkami do przodu. Najstarsze i najmłodsze dziecko, czekamy przy drzwiach za progiem. Matka stoi nieruchomo pod oknem, będzie na jego usługi.
Wypełnia całe odrzwia, pochylam się zwinnie, obracam pantofle, stawiam u jego stóp na podłodze, tak że od razu może w nie wejść. To godzina jego szaleństwa, pięść spada na moją głowę, dręczy mnie, okłada. Rzuca Yasmin w głąb domu, jeden kopniak wystarczy, żeby zawirowała. Spodnie od piżamy leżą na podłodze jak skóra zdjęta z połowy ludzkiego ciała. Kij spada na nas, wydając odgłos jak silny wiatr. Kijem rysuje na naszej skórze czerwone palce. Jest mu obojętne, gdzie uderza, ważne, że trafia. Nie skończyło się, jeszcze się nie skończyło. Za moimi plecami siostry i bracia wstrzymują oddech. Utworzyli półkole, siedzą na podłodze dużego pokoju, a matka, która nie ruszyła się z miejsca, głaszcze mnie po włosach, sadza na wolnym miejscu w półksiężycu. Czekać, jeszcze się nie skończyło. Wreszcie się przebrał. W odświętnej marynarce wypatruje gości, którzy nie przychodzą. Mówi matka. U góry elegancki mężczyzna, na dole spodnie od piżamy.
Chcesz herbaty, panie?
Powinnaś być wdzięczna, odpowiada Halid, a jesteś niewdzięczną ormiańską kurwą. Nie masz za grosz przyzwoitości ani w zatrutym mleku twoich piersi, ani tam, skąd wyszła ta piątka zwierząt. Ani w oczach, ani w rękach... Rzuca w nią czymś twardym, co wyjął z kieszeni marynarki. Jej strach jest prawdziwy, nie wolno się uchylić. Przedmiot odbija się od ramienia. Żadnego okrzyku bólu. Matka siada teraz w najciemniejszym kącie pokoju i patrzy w podłogę.
Pluję na waszą przyzwoitość. Co ty wiesz, kobieto? Kim niby jesteś?... Przyplątałaś się do mnie, żołnierska kurewko, a ja się zlitowałem. Moja litość nad wami, psie nasienie, została zmarnowana... (...)
Kiedy w życiu Leyli pojawia się mężczyzna, to żadne przeciwności – sprzeciw ojca, jej pochodzenie i religia – nie są w stanie zniechęcić dziewczyny do wielkiej miłości. To ona ma być jej ucieczką z domu w lepszy świat, a mąż ma stać się jej oparciem. Jednak Leyli nie jest chyba pisane szczęście i poczucie bycia kochaną przez mężczyznę. Może to cienie przeszłości nie pozwalają jej zanurzyć się w stabilizacji, może widmo ojca nie pozwala jej pokochać i zaufać mężczyźnie. Dobrze jednak, że siła matki Leyli i wrodzony optymizm dziewczyny połączyły się i stały się swego rodzaju motorem napędowym w trudnym jej życiu.
Ta książka jest tak smakowita, jak smakowita jest jej okłada. Zapachy, kultura i tradycja Turcji przewijają się przez jej karty niczym obrazy z baśni. Jednak jest na nich jakaś rysa, słychać wśród śpiewów jakiś zgrzyt. Jest w niej coś, co trzyma i nie pozwala, podobnie jak Leyli wyrwać się z tego świata. Czytając Leylę odnosi się wrażenie, że to historia prawdziwa, opowiedziana przez dziecko. Aż niemożliwym wydaje się, że napisał ją mężczyzna. Piękna jest scena, kiedy Leyla, jako jedyna, doskonale zdając sobie sprawę z kary, którą może ponieść po swoim czynie, wymyka się w nocy aby zjeść zakazaną pomarańczę – ta scena aż pachnie pomarańczami, a odwaga Leyli i jej dziecięca radość zdają się zasiadać między wierszami.
To piękna powieść, którą czyta się zrywami – od głębokiego wzburzenia, przez wzruszenie do spokojnej egzystencji mieszkańców Anatolii. I choć znajdą się tacy, którzy powiedzą – ale to już było – to jednak Leyla jest jedyna w swoim rodzaju, Leyli nie da się nie pokochać. Ona zagości w naszych domach i sercach, a kiedy zasiądziemy nad pomarańczą zawsze już będziemy widzieli dzielną dziewczynkę z małej tureckiej wioski, której marzenie się spełniło. A książka? Ma w sobie coś, o czym wspominałam na początku. Nie sposób przejść obok niej obojętnie, nie sposób też ją zapomnieć. Leyla jest jak przepyszny owoc o niezapomnianym smaku, do którego powracamy w myślach. Jest niesamowicie soczysta. Te oczy znad dorodnych i soczystych pomarańczy zawsze już będę pamiętać, i zawsze książka Zaimoglu będzie pachniała mi pomarańczami dojrzewającymi w tureckim słońcu.
Wolno nam wstać, doprowadzić się do porządku. Być może na dzisiaj wystarczy, może się skończyło. Woła z sypialni Emine, naszą matkę. A ona wstaje i idzie za wołaniem, chociaż wie, co ją czeka, zamyka za sobą drzwi, żebyśmy tylko słyszeli, ale nie mogli widzieć. Siadam na kamiennej podłodze twarzą do ściany, plecami do drzwi sypialni. Chłód przenika moje ciało od dołu. To kara za to, że uderzenia mnie nie trafiają. Ojciec Halida kazał wystrugać kij z gałęzi dereniu i nasadzić na koniec srebrną gałkę. Wetknął go synowi do ręki i powiedział: Goń wroga, który do ciebie podejdzie. Rozkaz dziadka należy do praw domu. Po trzech pokojach do mieszkania i do spania, po naszym domu, chodzi myśliwy z kijem.
(...)
cytat pochodzi z książki
Uwielbiam tę serię wydawnictwa Czarne, które wydaje masę ciekawych, nietuzinkowych książek z różnych mniej znanych zakątków europejskich.Wpisuję na listę:D
OdpowiedzUsuńPiękna i gdyby nie twoja recenzja to pewnie bym na nią uwagi nie zwróciła. Lubię czytać takie historie :)
OdpowiedzUsuńLOTTA jakoś specjalnie nie kojarzę abym czytała tę serię, być może nie zwróciłam uwagi, ale akurat Leyla jest rewalacyjna pod każdym względem!
OdpowiedzUsuńTośka82 piękna, piękna! Ja też oszalałam na jej punkcie przez recenzję Karoliny z ostatniego numeru Archipelagu:) Ta książka jakoś tak się wkręca w mózg, wczepia we wszystkie myśli. Są takie książki, których nigdy nie położyłabym na dnie szafy i taką właśnie jest Leyla!
Tak szczerze mówiąc, długo zbierałam się do napisania o niej tego tekstu, i powiem, że to nawet nie jest to, co chciałabym napisać. Nie potrafię po prostu opisać wrażeń po jej lekturze!
Zapowiada się smakowicie i ciekawie i doskonale rozumiem, że nie było prosto oddać słowami tego, co kryje w sobie ta książka :)
OdpowiedzUsuńNo! Nareszcie ktoś mnie zachęcił do książki! Jedną recenzją. Bez dwóch zdań - przeczytam. Dzięki: za wskazanie tytułu i za interesujące go opisanie :)
OdpowiedzUsuńFutbolowa - oj tak, było cieżko, jeszcze jest:)
OdpowiedzUsuńJabłuszko - witaj, dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że udało mi się zachęcić Cię do lektury Leyli, polecam jednak dodatkowo recenzję Karoliny w ostatnim Achipelagu
Dziękuję za ciepłe słowa odnośnie mojej recenzji :)
OdpowiedzUsuńTwoja też bardzo mi się podoba i zgadzam się z Tobą - ciężko zapomnieć te oczy znad pomarańczy...
Żałuję, że "Leyla" jest (póki co) jedyną przetłumaczoną na język polski książką Zaimoglu... Jakiś czas temu pisałam nawet do wyd. Czarne z zapytaniem, czy planują może inne/kolejne jego tłumaczenia. Odpisano mi, że nie. Tak więc pozostaje nam cierpliwie czekać...
Pozdrawiam,
Karolina
Karolina cieszę się, że tu trafiłaś:) z Leylą to właściwie było odwrotnie - najpierw przeczytałam Twoją recenzję, a później trafiłam na fragment, po którym przeszły mi ciarki .... i przepadłam. Nawet pisałam do K., że moje prace w Archipelagu się opóźniają przez Leylę:) A na kolejne książki Zaimoglu czekam z Tobą!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Znakomita recenzja, aż chce się od razu biec po książkę (no dobra wiem, wiem, północ, nigdzie się nie biegnie) i czytać. :)
OdpowiedzUsuńAgnes:) .... to chyba jakiś magnes tej książki? ... ja rymuję!?:)))
OdpowiedzUsuń