abracadabra - Room czyli książka, jakiej jeszcze nie było

Nominowana do zeszłorocznych bookerów książka Emmy Donoghue Room, zainspirowana przypadkiem Josefa Frlitzl’a i jego córki, to historia pięcioletniego dziś Jack’a, żyjącego z mamą (Ma) w pokoju wielkości zaledwie 11 stóp. Bez okien, bez możliwości wyjścia na zewnątrz. Jack, który urodził się tam, jako dziecko kobiety (Ma) porwanej i więzionej przez przestępcę seksualnego nie wie, że istnieje cokolwiek poza światem, który go otacza. To biedne dziecko nie widziało nigdy innych dzieci i ludzi, nie czuło zapachu ulicy, czy łąki, nie widziało nawet słońca. Jack zna tylko świat pokoju, który dzieli z Ma i … tajemniczym „głosem” należącym do Nick'a. Jak na dziecko trochę opóźnione w rozwoju z przyczyn oczywistych Jack ma dużo silnej woli, aby poznawać świat. To też zasługa jego mamy, która stara się umilić dziecku czas, urządzając cały świat w ich własnych kilku metrach. Traktując otaczające ich przedmioty, jak ludzi, nazywając je „po imieniu”, z dużych liter sprawia, że Jack nie czuje się osamotniony i skazany tylko na jej towarzystwo. W ten sposób chłopcu wydaje się, że w pokoju mieszka też z Łóżkiem, Szafą, Półką i Telewizorem. To jego jedyni przyjaciele w świecie, w którym jedynym towarzyszem jest mama.
W książce Emmy Donoghue narratorem jest mały Jack. Granice fizyczne, czyli ściany pokoju oraz punkt widzenia chłopca, który naturalnie ogranicza jego zamknięcie w tych ścianach wyznaczają pole, po którym porusza się wyobraźnia czytelnika. Choć to trochę naiwna narracja to dzięki Jack'owi, jego dociekliwości i chęci poznawania świata tragiczna sytuacja, w której się znaleźli nie wydaje się tak straszna. Chłopiec zamęcza mamę ciągłymi pytaniami, bardzo dorosłymi jak na jego wiek. Chętny jest też do zabaw, które wymyśla sobie z mamą. Dzięki temu poznaje świat, który jest dla niego fantazją, abstrakcją, czymś nieistniejącym, poznaje nowe słowa, uczy się tak samo, jak dziecko w szkole nie zdając sobie sprawy z tego, że wszystko to istnieje, gdzieś za ścianą. Ścisły porządek dnia, wyznaczone godziny i ilości posiłków, ograniczony czas na TV to dyscyplina, którą założyła Ma. To rutyna trzyma ich przy życiu, daje poczucie stałości. Każdy dzień tej dwójki opiera się na urozmaicającym codzienność, jednak powtarzalnym schemacie – śniadanie, gimnastyka, śpiewanie, gry i nauka. Czas wolny to książki, które czytając przez pięć lat znają już na pamięć. Telewizor, wyznaczany na godziny, bo jest złodziejem czasu i "powoduje rozmiękczenie mózgu" – tak Ma chroni Jack’a przed światem i poczuciem utraty. I małe radości dla Jack’a, które urastają do rangi cudu, na przykład cudu „stworzenia” lizaka.
To dziecko nie znając innego świata, poza pokojem, nie widując innych osób poza mamą przeżywa pewnie mniejszą tragedię niż kochająca go Ma. Nie musi przystosowywać się do innego świata i nie cierpi z powodu uwięzienia, bo nie zdaje sobie sprawy z fatalnego ich położenia. Poruszając się w czterech ścianach, otoczony bezgraniczną miłością może poczuć się bezpiecznie, jak w kokonie. Jak płód, który jest bezpieczny w ciepłym, ograniczonym świecie matki. Gdzie nic go nie dotyczy, nic do niego nie dociera. I tylko niespodziewane wizyty „głosu” są w stanie wybić Jack’a z równowagi i poczucia bezpieczeństwa. Kiedy do pokoju wchodzi Nick, chłopiec udaje się do szafy, w której śpi. Czasami jednak, oszukując mamę podsłuchuje rozmowy dorosłych, nie rozumiejąc wrogiego nastawienia Ma do „głosu”, który jemu zdaje się być sympatycznym.
Room czyta się dziwnie. Z jednej strony istnieje duża szansa, że czytelnik zapomni o wadze zdarzenia jakie rozgrywa się na jej kartach. Słysząc słodki głosik Jack’a, ciesząc się razem z tą dwójką każdą chwilą, zapomni o beznadziejnej sytuacji, w jakiej się oni znajdują. To pewnie zabieg celowy autorki. Pewnie podobnie czuli Jack i Ma. Zdarzało się im być może zapomnieć o „głosie”. Jednak takie zapomnienie bywa złudne, kończy się trwogą i poczuciem zawieszenia nad przepaścią. Po kilkudziesięciu stronach poczucie to staje się normą, bo po kilku przykrych doświadczeniach czytelnik nie jest już więcej w stanie odprężyć się, zapomnieć. Pragnie pomóc matce i synowi, coraz szybciej zmierzając do końca ich tragedii, nie zdając sobie jednak sprawy, jak bardzo ofiary potrafią związać się ze swoim oprawcą, jak utrwalają własną rzeczywistość.
To książka klaustrofobiczna (pewnie już sam tytuł przyprawia o dreszcze osoby nań cierpiące), jednak dzięki perspektywie z jakiej jest opowiadana nie wydaje się tak ciężka, jak na przykład historia Anny Frank, Klary Kramer, Sabine Dardenne, czy Natashy Kampusch. A wyjątkowy sposób, w jaki Donoghue pisze o matczynej miłości sprawia, że każdy znajdzie w niej własny punkt spojrzenia na sytuację, w jakiej znaleźli się Jack i Ma. Śmiało mogę powiedzieć, że to książka jakiej jeszcze nigdy nie było. Cały czas czekam na tłumaczenia książek tej autorki, bo to bajkowe światy, które tworzy rzeczywistość. Może teraz, kiedy Room był nominowany, doczekamy się przekładów?



20 komentarzy:

  1. Wow. Co za pomysł w ogóle... Chyba bym nie wymyśliła czegoś takiego, a Twoja recenzja sprawia, że czuję się jakby ta książka była świetnie napisana i cholernie dobra. Świetna recenzja :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj narobiłaś mi ochoty, narobiłaś! I to ogromnej wręcz. Ciekawe, czy jest już wydane po polsku, czy trzeba ściągać do Polski? Sprawdzę to w najbliższych dniach :) Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  3. C.S. mi nawet przez myśl nie przeszło, czy umiałabym wymyślić coś takiego, bo pewnie nic nie umiałabym wymyślić:)) A Donoghue pisze właśnie takie książki - trochę baśniowe, bajkowe i dziecięce:) W przypadku Room to trochę taka tragedia widziana oczyma dziecka!

    Książkowo nie musisz sprawdzać, bo tak jak pisałam, książek tej Pani nie ma na rynku polskim:/ Mam jednak nadzieję, że to się szybko zmieni!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Uch, to przegapiłam taką informację! No nic, wrzucę sobie na listę życzeń na Bookmoochu, a oczy będę trzymała szeroko otwarte na inne okazje ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pierwszy raz widzę recenzję tej książki (nic dziwnego skotro w PL jej nie ma) i w życiu bym po nią nie sięgnął - raczej stronię od takie literatury. Jednak przedostatni akapit Twojej recenzji tak mnie oczarował, nie, to złe słowo, raczej wbił w fotel, że będę jej wypatrywał. Jeżeli była nominowana, jest szansa że się pojawi:)

    OdpowiedzUsuń
  6. książkowo :)

    podsłuchu nooo to jest jakaś nadzieja, ale nominowane są różne, co roku i jakoś nie widzę ich później na półkach w polskich księgarniach;/ Pomijając bookery, to dziwię się, że tą panią nikt się jeszcze nie zainteresował:/

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo przeżyłam tę książkę, oderwać się nie mogłam, jest niesamowita, niepowtarzalna...trudno wybrać słowa.. takiej książki się nie zapomina.

    OdpowiedzUsuń
  8. Witaj Lotta - cieszę się, że mamy podobne odczucia:)
    Życzę samych tak fascynujących lektur!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Brzmi bardzo intrygująco. Pisarz musi się popisać dobrym warsztatem skoro akcja dzieje się cały czas w jednym pokoju z perspektywy chorego chłopca. To może być mistrzostwo albo totalna kicha, ale skoro Ty piszesz o tej książce dobrze to przychylam się do tego pierwszego ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Przyjemnostki można się zdziwić, ile w takim pokoju może się dziać:) Jeżeli jest jeszcze potrzebne jakieś podsumowanie, to powiem jedno - chętnie sięgnęłabym po tę książkę jeszcze raz, i to zaraz teraz nawet:)
    Jeżeli chodzi o mistrzostwo, czy też jego brak - cóż, po pierwsze nie umiem ocenić tego stanu rzeczy w ogóle, nie mówiąc już o książce po angielsku - to po drugie. Ale skoro czyta się ją miło i szybko to chyba do nudnych nie należy (ale to jest tylko moja opinia).
    Trzymajmy się myśli, że zostanie niedługo przetłumaczona!

    OdpowiedzUsuń
  11. Właśnie mamy ją na tapecie w naszym book club, leży na stoliku od miesiąca i nie moge się za nią zabrać, wiem, ze dobra, ale temat mnie odstręcza. Tyle dobrych recenzji, ze chyba jednak się przełamię

    OdpowiedzUsuń
  12. kasia.eire ten temat z nazwy odstręcza, książka nie jest taka, można się nawet pouśmiechać (choć czasem przez łzy:( )

    OdpowiedzUsuń
  13. Dzięki za recenzję. Teraz już wiem, że po prostu muszę przeczytać tę książkę :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Germini oj tak:)!

    OdpowiedzUsuń
  15. Moni, robisz mi coraz większą ochotę na Donoghue! A ja właśnie czytam "Tajemnicę rodu Hegartych", w przerwie między pisaniem mgr i podoba mi się bardzo :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Lilithin i tak ma być! z tą ochotą:) Jakby co to wiesz:)
    aaaa cieszę się, że Tajemnica Ci się podoba (a czytasz ją jako tajemnicę czy jako zgromadzenie?:) )

    OdpowiedzUsuń
  17. To bardzo dobrze:) Nie polecam tłumaczenia nikomu!!!Boję się tego, że to samo może stać się z Donoghue:/

    OdpowiedzUsuń
  18. Znajomość języków obcych (a właściwie jednego języka) ma wielkie plusy :)

    OdpowiedzUsuń