Z pozoru historia jakich było już wiele – frustracje i proza życia, szarość, nuda i nadzieja. Można zapytać – po co? Pytanie to padnie jeszcze wielokrotnie w trakcie lektury, bo Okruchy codzienności to kilka opowiadań o faktycznie zwyczajnych ludziach i ich zwykłej tytułowej codzienności. Ale jest w tej książce coś magicznego, co nie pozwala jej odłożyć. Coś, co zaciekawia jak obraz za oknem, spotkanie z interesującym człowiekiem, jak nowy dzień. Książka kojarzy się raczej ze szkicem powieści niż z ostateczną jej formą, a poszczególne rozdziały są czymś na kształt notatek. Ewentualnie można pokusić się o porównanie jej do pamiętnika, który autorka złożyła wyrywając kilka kartek z różnych dzienników różnych ludzi, bo choć książka ma opowiadać o Olive Kitteridge, surowej nauczycielce matematyki, to w rzeczywistości jest ona historią osób, które Olive otaczają. Można powiedzieć ile ludzi tyle charakterów, spojrzeń i sposobów na życie. Ile domów tyle historii – z pozoru błahych i szarych ale gdy w nie wniknąć okazują się małymi dramatami zamkniętymi w czterech ścianach.
Ta książka Elizabeth Strout jest też taką trochę wiwisekcją, dokonywaną przez autorkę, która próbuje zedrzeć maski ze swoich bohaterów, rozebrać ich na oczach czytelnika, czasem ośmieszyć i złamać aby pomóc im znaleźć sens życia. Charakterystyczna dla książki jest też dwutorowość – z jednej bowiem strony Strout przedstawia ich w najgorszej odsłonie, jako ponurych, zdradzających się, mordujących i niezadowolonych wiecznie z życia zacofanych ludzi, śmiejąc z ich obłudy i masek, które przywdziewają nie rozpoznając w lustrach własnych twarzy, a z drugiej właśnie zdziera je z nich i zmusza do oglądania świata innymi oczami, trochę żałując ich za nieporadność życiową, dodaje sił i wyznacza nowe drogi.
Iluż z nas twierdzi, że wiosna jest piękna, że słońce i ptak na drzewie cieszą oko – ale iluż z nas zdaje sobie sprawę z tego, że czasem to taka nasza maska? Życie, które składa się z okruchów nie jest zawsze piękne, nie zawsze układa się tak byśmy tego chcieli, niezależnie ile pracy włożymy w realizację planów, ale może czasem warto dojrzeć w jego okrucieństwie i szarej codzienności barwę i mimo wszystko chęci, a nie doszukiwać się jej w kolorowych skrawkach ulatującego życia. Trzeba pamiętać, że nie zawsze poczwarka okaże się kolorowym motylem, który będzie cieszył oczy, bo może wykluje się z niej coś, czego nie będziemy w stanie tolerować. Może też okazać się, że choć będzie nam się wydawać, że z uśmiechem na twarzy zdobędziemy serca wszystkich, a być może za ten uśmiech ktoś zechce nas zabić. Może wreszcie okaże się, że strach przed śmiercią nas wyprzedzi, że nie my będziemy opłakiwani, a raczej sami będziemy opłakiwać innych. Może też coś, co uciekło jeszcze wróci w prawdziwym życiu.
Okruchy codzienności, które w 2009 roku zdobyły nagrodę Pulitzera, to prawdziwie ludzka i życiowa książka. Życiowa do tego stopnia, że aż bolesna. Sprawiając wrażenie trójwymiarowości, przetykanej radościami, uśmiechami ale i znajomym smutkiem jest czymś, z czym łatwo można się utożsamiać, znajdując wśród bohaterów książki choćby skrawki siebie.
Ta książka Elizabeth Strout jest też taką trochę wiwisekcją, dokonywaną przez autorkę, która próbuje zedrzeć maski ze swoich bohaterów, rozebrać ich na oczach czytelnika, czasem ośmieszyć i złamać aby pomóc im znaleźć sens życia. Charakterystyczna dla książki jest też dwutorowość – z jednej bowiem strony Strout przedstawia ich w najgorszej odsłonie, jako ponurych, zdradzających się, mordujących i niezadowolonych wiecznie z życia zacofanych ludzi, śmiejąc z ich obłudy i masek, które przywdziewają nie rozpoznając w lustrach własnych twarzy, a z drugiej właśnie zdziera je z nich i zmusza do oglądania świata innymi oczami, trochę żałując ich za nieporadność życiową, dodaje sił i wyznacza nowe drogi.
Iluż z nas twierdzi, że wiosna jest piękna, że słońce i ptak na drzewie cieszą oko – ale iluż z nas zdaje sobie sprawę z tego, że czasem to taka nasza maska? Życie, które składa się z okruchów nie jest zawsze piękne, nie zawsze układa się tak byśmy tego chcieli, niezależnie ile pracy włożymy w realizację planów, ale może czasem warto dojrzeć w jego okrucieństwie i szarej codzienności barwę i mimo wszystko chęci, a nie doszukiwać się jej w kolorowych skrawkach ulatującego życia. Trzeba pamiętać, że nie zawsze poczwarka okaże się kolorowym motylem, który będzie cieszył oczy, bo może wykluje się z niej coś, czego nie będziemy w stanie tolerować. Może też okazać się, że choć będzie nam się wydawać, że z uśmiechem na twarzy zdobędziemy serca wszystkich, a być może za ten uśmiech ktoś zechce nas zabić. Może wreszcie okaże się, że strach przed śmiercią nas wyprzedzi, że nie my będziemy opłakiwani, a raczej sami będziemy opłakiwać innych. Może też coś, co uciekło jeszcze wróci w prawdziwym życiu.
Okruchy codzienności, które w 2009 roku zdobyły nagrodę Pulitzera, to prawdziwie ludzka i życiowa książka. Życiowa do tego stopnia, że aż bolesna. Sprawiając wrażenie trójwymiarowości, przetykanej radościami, uśmiechami ale i znajomym smutkiem jest czymś, z czym łatwo można się utożsamiać, znajdując wśród bohaterów książki choćby skrawki siebie.
Przeczytam, przeczytam, przeczytam:) Mardzo zachęcająca recenzja!
OdpowiedzUsuńWiesz Paulo, książka na pierwszy rzut oka może nie zachęcać, ale powiem Ci, że nie sposób się od niej oderwać i MA TO COŚ! Miłej lektury:)
OdpowiedzUsuńWypatrzyłam już tą książkę na stronie wydawnictwa i nabrałam ogromnej ochoty na lekturę. Uwielbiam takie historie "bez fajerwerków", o zwyczajnych ludziach i ich problemach - podobnie jak sagi, chyba nigdy mi się nie znudzą.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Kto by pomyślał, że książka, która wydaje się być tak zwyczajna, może okazać się tak niezwykłą. Zresztą... Pulitzera też się za nic nie dostaje ;)
OdpowiedzUsuńSkusiłaś mnie. Nie śledzę laureatów Pulitzera, więc nie zapoznałam się dotąd z powyższą książką. Dziękuję za rekomendację. :)
OdpowiedzUsuńSkarletko - w takim razie myślę, że mogłaby Ci się podobać:)
OdpowiedzUsuńFutbolowa - ta naroda chyba właśnie z powodu umiejętności pisania niezywkle o rzeczach zwykłych?
Kasjeuszu - podobnie jak Ty Pulitzerów nie śledzę, ale w tym wypadku skusiła mnie ... okładka i historia:)choć pewnie ciekawość, za co też ta nagroda też przyczyniła sie do lektury
Ja też lubię takie historie bez fajerwerków fabularnych, za to prawdziwe psychologicznie. Myślę, że ten zbiór mógłby mi sie spodobać.
OdpowiedzUsuńMandżurio nie pozostaje nic innego, jak chwycić za książkę:) Gwarantuję, że się nie zawiedziesz!
OdpowiedzUsuńJa czytała i jestem zachwycona. Książka niby zwyczajna i taka prościutka a okazuje się po pierwsze literacki majstersztykiem a po drugie jest tak niesamowicie celna i dosadna. Trudne sprawy, które ciężko ubrać w słowa zostały tu w piękny, prosty sposób pokazane i opisane.
OdpowiedzUsuńChwilo60 masz rację. Właśnie ta jej prostota tak bardzo zaurocza. Niby takie nic, a jakie piękne:)majstersztyk - dobrze to ujęłaś!
OdpowiedzUsuń