Bywają książki, które chcielibyśmy aby się nie kończyły. Wciągają od pierwszych zdań tak, że nie sposób się oderwać, a jednocześnie szkoda nam je czytać, żal docierać do ostatniej strony. Tak zaczął się Bar dobrych ludzi. Oszalałam, chwaliłam i nie mogłam się oderwać – a jak się skończył? … hm o tym później.
Książka JR Moehringer’a to powieść autobiograficzna, opowiadająca o wchodzeniu w dorosłe życie chłopca - JR - wychowywanego przez matkę, który namiastki ojcowskiego uczucia poszukuje w … barze. Jednak niezwykły to bar, już sama jego nazwa Dickens dużo mówi o jego oryginalnym charakterze.
"Zawsze gdy wchodziłem przez frontowe drzwi, czułem się tak, jakbym stał na progu niekończącej się powieści. Możliwe, że Steve chciał wywołać takie wrażenie już wtedy, gdy nadał barowi nazwę Dickens. Stworzył własnych dickensowski świat, w którym nie zabrakło nawet dickensowskiej mgły – gęstego dymu cygar i papierosów."
Poza barem JR wychowuje się w domu zdziwaczałego dziadka i zastraszonej babci, wśród starych posklejanych taśmą izolacyjną mebli, ciągłych krzyków dziadków i pozostałych mieszkańców domu. Ojciec JR zostawił jego z mamą (a raczej oni go zostawili) kiedy chłopiec miał kilka miesięcy – od tego czasu rozrywkowy tatuś, gwiazdka lokalnego radia jest dla chłopca tylko Głosem. Głosem za którym tęskni i którego szuka wśród najbliższych jemu mężczyzn przesiadających w Dickensie.
Marzeniem tego chłopaka są studia prawnicze i możliwość zarobienia dużych pieniędzy tak aby móc jednocześnie ukarać Głos i spełnić marzenia matki.
I choć większość czasu JR spędza wśród drobnych pijaczków przesiadując w zadymionym barze udaje się jemu dostać na studia w Yale. Ale czy przesiąknięty barowymi zwyczajami i atmosferą, zamknięty wokół uczuć przyjaciół od hokera i kufla będzie w stanie wydostać się z tej barowej rzeczywistości, która pozwala jemu zapominać o własnych kompleksach? Czy tam, gdzie nie będzie źródła wiecznej radości i zawsze rozumiejących przyjaciół JR będzie w stanie poradzić sobie z życiem?
Dickens był jego drugim domem, zapomnieniem dla szkolnych i domowych problemów i nieudanych związków z kobietami. Bar i JR dojrzewają wspólnie – Dickens (przemianowany później na Publicansa) wraz z J.R., a on razem z barem. Jest świadkiem, pierwszych zawiedzionych miłości i pierwszych doświadczeń z seksem, spełnienia marzeń kiedy dostaje się na uniwersytet Yale, pracy w magazynie "Modne wnętrza", czy w „New York Times”, wreszcie to przyjaciele z baru są pierwszymi krytykami JR, kiedy pisze teksty do gazety czy zaczyna pracę na książką. Bar jest jak konfesjonał, w którym dzieli się swoimi rozterkami i niespełnionymi pragnieniami, to barowym kolegom powierza swoje cele i ambicje.
Publicans porównany do lampy Alladyna miał pomóc spełnić wszystkie marzenia JR, dać jemu radość. Staje się jednak ciemną studnią, która pomimo licznych towarzyszy nie jest w stanie dać tego szczęścia, którego oczekiwał JR. To swego rodzaju sanktuarium JR, miejsce święte dla wielu mężczyzn z Manhasset okazuje się tylko gąbką, która przyjmie wszystkie żale i smutki jednak nie rozwiąże problemów i nie będzie żyła za człowieka.
Aby móc spełniać marzenia i „swobodnie trwonić czas, obserwować źdźbła trawy” trzeba wyjść z cienia, wypłynąć z barowego kufla piwa i zacząć robić coś w kierunku spełniania marzeń, zacząć żyć.
I byłoby pięknie gdyby autor zakończył swoje wywody, swoje barwne opowieści kilkadziesiąt czy kilkaset stron wcześniej (około 150 byłoby idealnie). W tym miejscu, nawet jeśli JR nie zmądrzał, nie nauczył się doświadczeniami innych, powinien dać nam autor więcej możliwości domyślania się, dopowiedzenia. Wierzyłam w to, że Dickens to kopalnia przyjaciół, podobnie jak domyślałam się, że niektóre z tych przyjaźni prędzej czy później rozpadną się, nie koniecznie w dobrej atmosferze ale na tych domysłach i wierze wolałabym pozostać. Bo tak jak rozpoczynając książkę nie chciałam aby się kiedykolwiek skończyła tak na 420 stronie miałam już dość! Odnosiłam wrażenie, że upijam się barowymi oparami, spowija mnie papierosowy dym, a mnogość poznanych ludzi pomieszała mi wszystkie wcześniej ustalone związki i znajomości. Chętnie przeczytałabym Bar dobrych ludzi raz jeszcze, pozbywając się kilkudziesięciu stron a pozostawiając bogate zakończenie tej barwnej jak papuzie pióra historii.
Moehringer, Bar dobrych ludzi, s. 325; s. 467.
* Highball to tak popularny w latach 20 dwudziestego wieku drink, że "New York Times” podjął starania, by wyjaśnić jego pochodzenie - wynalazł go nowojorski barman, a nazwę swą zawdzięcza łatwości i szybkości przygotowania (highball = w języku maszynistów oznacza pospiesz się)
Bardzo byłam ciekawa tej książki, kiedy tylko wypatrzyłam ją w Twoim stosiku i już wtedy postanowiłam się na nią skusić. Zdania nie zmienię, w końcu mogę mieć inne odczucia co do zakończenia. ;)
OdpowiedzUsuńdokładnie, ja też ja mimo wszystko chcę przeczytać, nawet dziś na nią w księgarni polowałam- nie było niestety:( :) ale może to i lepiej bo przecież na książki nowe juz mam szlaban:)
OdpowiedzUsuńO jeja, jeja, muszę się wziąć w końcu za napisanie tej recenzji :)
OdpowiedzUsuńCudowna książka i jest dokładnie tak jak napisałaś - chcemy, aby się nie kończyła! :)
Oglądałam dzisiaj na Discovery program o ludziach pracujących w Nowym Yorku i tak jakoś skojarzyła mi się z tym twoja notka. Większość tychże pracowników stanowią klany rodzinne, które powielają dany zawód z dziada pradziada.
OdpowiedzUsuńMam znajomego, który pracuje w nowojorskim metrze przy naprawie szyn, po godzinach chodzi do baru, który istnieje od końca prohibicji, chodził tam jego pradziadek, dziadek, ojciec a teraz on... Ponoć jego syn też chce pracować w tym samym co on zawodzie.
Pardon za dygresję :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Jak widzę bar i książka z tym związana to zaraz mam skojarzenie z Księgą bez tytułu, ile tam się wydarzyło w barze... czarne charaktery, ale był klimat ;)
OdpowiedzUsuńMam ją w swoim stosiku na najbliższe tygodnie, a po Twojej recenzji przeczytam z jeszcze większym zainteresowaniem :)
OdpowiedzUsuńOndine – jasne, że możesz to przecież oczywiste – jestem ciekawa Twoich odczuć :)
OdpowiedzUsuńKaś, Eireann - to bardzo dobrze, że chcecie przeczytać, bo wcale nie miałam zamiaru nikogo zniechęcać!:)
Tucha - :) czekam!
Anhelli - no tak, jak by nie patrzeć to JR poszedł poniekąd w ślady ojca … choć pewnie zapiera się, że tak nie jest …. Dziękuję za pozdrowienia :)
Ktrya nie czytałam Księgi bez tytułu :( wszystko przede mną. A klimat – oj był! Jak pisałam jeszcze trochę i sama poczułabym się lekko wstawiona!
Wszystkim życzę miłego dnia!
Jeśli tylko książkę znajdę w bibliotece to na pewno przeczytam :)Zapowiada się ciekawie. Dzięki za cytaty. To zwykle one najbardziej zachęcają lub zniechęcają do lektury. Pozdrawiam i zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuńwww.book-room-yoanny.blogspot.com
Jeśli nie masz nic przeciwko dodam Cię do linków
Witaj Yoanna:)
OdpowiedzUsuńpewnie, że możesz mnie dodać do linków - jak mogłabym mieć coś przeciw?!:) - zaraz zrobię to samo:)
Jeśli tylko znajdziesz .... życzę miłej lektury!
O to coś dla mnie jeśli chodzi o lekturę.
OdpowiedzUsuńPodobała mi się Twoja recenzja :)
:) Dziękuję.
OdpowiedzUsuń