My dear daughter ...

... Tak powinna zaczynać się książka J.M. Coetzee Wiek żelaza.Tak, bo to list matki do córki. Testament i podsumowanie życia. To list - powieść, powieść – list Elizabeth Curren umierającej na raka, która pod koniec swego życia chce przybliżyć się do córki. W liście tym, który być może nigdy nie zostanie dostarczony do córki, kobieta daje świadectwo ostatnich dni swojego życia, opowiada jej o rozterkach codziennego życia i bólu umierania. Dzieli się bólem schorowanego ciała, rozczarowaniem cywilizacją białego człowieka (bowiem historia dzieje się w Afryce), a także narastającym strachem przed samotnym odejściem. Jednak nie jest to powieść o cierpieniu fizycznym, o radzeniu sobie z rakiem i wszystkich problemach związanych z chorobą, która doskwiera kobiecie raczej psychicznie niż fizycznie. W Wieku żelaza choroba to tylko pretekst, a nie powód do pożegnania, to drugoplanowy aktor. To raczej opowieść o chorobie duszy, a nie o chorobie w sensie fizycznym, która trawi Elizabeth.
Pewnego wieczoru mieszkająca samotnie Elizabeth, przygarnia równie samotnego kloszarda, który znalazł się na jej podwórku. Dzięki temu anonimowemu człowiekowi kobiecie udaje się choć troszkę, być może, zrozumieć sens życia i pogodzić z odejściem. Dzięki niemu, ta dotychczas zajęta tylko swoją karierą wykładowcy kobieta zauważa ile niepotrzebnego cierpienia fundują sobie wzajemnie ludzie. Jak wielkie żniwo upokorzeń i bezsensownych śmierci zbiera wieczna wojna. Rak, który toczy ziemię w tak widoczny a jednak trudny do „wyleczenia” przez ludzi sposób. Degeneracja ciała Elizabeth Curren jest metaforą na degenerację świata ludzi i uczuć.
Poczucie przemijania Elizabeth, miejsca, w którym żyje, czasów i uczuć to główny motyw tej powieści. Stanowi ona swojego rodzaju zbiór uczuć, które targają ludźmi, a bohaterka Coetzee jest sumą tych uczuć, w niej odnajdujemy tęsknotę i poczucie czasem bezsensu tego świata.
Ta jednocześnie tak prosta w formie powieść to monolog umierającej kobiety, albo przeciwnie jej dialog z życiem. Tęsknota, która ją trawi rozdziera serce czytelnika i boli fakt, że kobieta ta umiera w samotności albo w marnym, zdawać by się mogło towarzystwie bezdomnego i jego psa.
W wyniku doznań w trakcie lektury, po którą sięgnęłam dzięki Holdenowi mogę powiedzieć, że Wiek żelaza to kwintesencja upadku człowieczeństwa, to rysa na uczuciach – ale to tylko moja skromna, subiektywna opinia, która rodziła się we łzach i silnych emocjach.

6 komentarzy:

  1. to nie UPADEK, ja dzięki TEK książce zacząłem się podnosić,


    kiedyś

    to lepsze czytadło od Dostojewskiego

    OdpowiedzUsuń
  2. Holden czasem dotknięcie dna, uczucie upadku pomaga w podniesieniu!

    OdpowiedzUsuń
  3. Książka wydaje się interesująca, ale nie wiem, czy uda mi się po "Hańbie" przełamać niechęć do tego autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Skarletko właśnie ja po Hańbie, po której myślałam, że "nigdy więcej Coetzee" spróbowałam od nowa wzbudzić w sobie choć mały promyk nadziei na polubienie jego twórczości. I wyszło!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiem, że utytułowana, że piękna, że to, że tamto. Mnie jakoś nie podeszła, nie polubiłam jej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Agnes jestem za takimi, jak Twoja opiniami - nie trzeba przecież lubić bo wypada:) Ja zniechęciłam się do Coetzee po lekturze Hańby, a Wiek ... przywrócił mi wiarę i chęci do "współpracy" z autorem:)

    OdpowiedzUsuń