
William Beckwith bohater książki czy też raczej przez swoją postawę antybohater to typowy homoseksualny Don Juan, którego celem życia zdaje się być zdobywanie. Pozbawiony jakichkolwiek kompleksów, przystojny i wykształcony młody mężczyzna nastawia się na konsumpcję. Konsumpcję seksu oraz kolekcję kochanków.
Oczywiście jak na książkę autora "Linii piękna" przystało nie brakuje w "Klubie Korynckim" samej seksualności. I choć wyjątkowo dużo w niej opisów "ociekających" seksem (sceny miłosne, spotkania pod prysznicem w klubie, przypadkowe spotkania w szaletach publicznych – to chyba standard u Hollinghurst’a, czy też sceny z kina, gdzie nie film pornograficzny jest tym co może gorszyć ale raczej to co dzieje się na widowni) to jednak seksualność w tej książce jest li tylko fizycznością, która nie ma nic wspólnego z wulgarnością. Tym bardziej, że sfera ta wyjątkowo współgra ze społecznością w jakiej rozgrywa się książka. Ciekawostką książki Hollinghurst’a jest to, że w Klubie Korynckim zarówno jako książce jak i w klubie nie pojawia się ani jedna kobieta (skojarzyło mi się z odwrotną sytuacją w filmie Women). Nawet wtedy gdy już ma dojść do takiego spotkania, gdy już myślimy, że jednak w świecie Hollinghurst’a kobiety istnieją w dziwny sposób do spotkania takowego nigdy nie dochodzi.
"Klub Koryncki" to czysto męska powieść dlatego gdybym miała porównać dwie przeczytane książki wspomnianego autora wolę jednak "koedukacyjną" "Linię piękna". Nie dlatego, żebym nie była tolerancyjna, również nie z pobudek czysto feministycznych ale raczej z powodu nudy jaką dostarcza monotonne środowisko, niezależnie kobiet czy mężczyzn.
Próbuję też porównać Hollinghurst’a jako przedstawiciela literatury gejowskiej w Wielkiej Brytanii do … Michała Witkowskiego, który nie określa tak otwarcie jak Hollinghurst swojej seksualności, jednak na miarę polskich realiów literaturę gejowską tworzy. Moim skromnym zdaniem czytanie "Linii piękna" czy też "Klubu Korynckiego" to – przepraszam – czysta przyjemność w porównaniu do (hardcorowych) książek Witkowskiego, a i otrzymana przez Hollinghurst'a nagroda Bookera, jak dla mnie w pełni zasłużona, jest chyba miarodajną oceną (w tym przypadku) twórczości pisarza.
Nie czytałam nigdy "Linii piękna" więc nawet nie mogę się ustosunkować. Ale fabuła tej ksiązki wydaje się być naprawdę ciekawa. Lubię takie "dzikie" historie,które naginają ciągle moją daleko idącą tolerancję.
OdpowiedzUsuńBalianno mnie tolerancji nauczyło życie! I była to -i jest - dobra nauka ;-)
OdpowiedzUsuńJeśli mogę coś doradzić to zacznij od Linii piękna - możemy o tym porozmawiać poza blogiem :-)