Because the Night to jeden z
większych jej przebojów (latem 1978 roku piosenka zajmowała 13 miejsce na liście Top40),
najbardziej znana debiutancka płyta Horses, i zarazem najbardziej osobista, bo
w całości poświecona przyjaciołom, którzy stanęli na jej drodze do sławy, i tym,
którzy odeszli. Choć pewnie największym przyjacielem nigdy nie przestanie
nazywać Roberta Mapplethorphe’a. To, co łączyło tych dwoje jest uczuciem
zdarzającym się raz na milion lat (tak odważnie można powiedzieć), związek,
który tworzyli zaś oryginalnym i silnym jednocześnie mimo burz, jakie przezeń
się przetoczyły.
Poniedziałkowe dzieci, której tytuł w oryginale brzmi jak jeden z
napisanych przez nią wierszy – Just kids
– to coś więcej niż książka. Więcej niż opowieść o miłości. Dwutorowość tej
historii tworzy z niej opowieść niesamowitą. Jak obiecała Patti Robertowi
opisała w niej ich historię, bo nikt tak jak ona by tego nie zrobił (Czy
napiszesz naszą historię? A chcesz? Musisz – odpowiedział. – Nikt inny nie
będzie umiał tego zrobić. Napiszę, przyrzekłam, choć wiedziałam, że trudno mi
będzie dotrzymać tej obietnicy.) Na szczęście obietnicy udało się dotrzymać.
Mamy Poniedziałkowe dzieci a w nich opowieść o miłości i marzeniach.
Bliźniaczo do siebie podobni, nie
tylko fizycznie (wielu myślało, że są rodzeństwem, a mąż Patti Smith powiedział
kiedyś: Nie wiem, jak on to robi, ale na wszystkich twoich zdjęciach
zrobionych przez niego wyglądasz jak on.) ale przede wszystkim mentalnie,
spotkali się w księgarni, w której pracowała Patti. Było to spotkanie przypadkowe, jednak utkwiło obojgu
na zawsze w pamięci, i zawsze już miało swoje odbicie w ich przyszłości. Dwie
artystyczne dusze, dwoje ludzi poszukujących swojego miejsca w świecie. Bez
grosza, bez konkretnych planów, jedynie z wielkimi marzeniami i przeczuciem, iż
urodzili się dla sztuki, żyjąc na swoich zasadach, według tego, co przyniesie
dzień dążą do celu.
Wiele razy, w trakcie lektury
zadziwiałam się ich samozaparciem, siłą, której w tak trudnych warunkach im nie
brakowało. Podziwiałam możliwość (i chęć) prze-życia w dziwnych czasach, w
których z jednej strony wystarczyło sprzedać płytę zdobytą gdzieś taniej, aby przeżyć
tydzień, a z drugiej - martwić się o jedzenie. Czasach, w których
przypadkowe spotkania rodziły przyjaźnie ważące na przyszłym życiu. Przyjaźnie
nie z byle kim. Przez życie Patti i Roberta przewinęły się takie osoby jak Jimi
Hendrix, Andy Warhol, Janis Joplin i inni wielcy lat sześćdziesiątych. A oni? Oni
zmagali się w tym czasie ze swoim a to gasnącym, a to na nowo rozkwitającym uczuciem, ze swoimi nowymi, kolejnymi związkami, uzależnieniami, seksualnością, ciągle goniąc marzenia. Trwając jedno przy drugim, jak obiecali to sobie na początku przyjaźni byli razem niezależnie od tego, co się wydarzyło. Obiecali sobie czuwać i tego dotrzymywali (stąd poczucie odpowiedzialności Smith za śmierć przyjaciela).
Trudno powiedzieć komu pierwszemu
udało się dogonić marzenia. Wiadomo przecież, że Robert Mapplethophe umarł młodo (42 lata),
pozostawiając jednak po sobie liczne dowody na talent jako fotografa. Przede wszystkim
rozpoznawalny do dziś styl wyrażony w otwartym homoseksualnym erotyzmie, w formie
wielkoskalowych czarno-białych zdjęć. Jedyny, niepowtarzalny, tylko Mapplethorpha.
I Patti Smith, której twórczość znana jest na całym świecie, a piosenki
doczekały się wielokrotnie coverów. Jednak to chory już Mapplethorphe powiedział
do swojej przyjaciółk:i Patti (…) Stałaś się sławna wcześniej niż ja.
Tych dwoje było jak brat i
siostra, jak mąż i żona (tych, przed matką Roberta grali do końca), a przede wszystkim
jak przyjaciele, jakich świat widuje rzadko. Bez miejsca do spania, z pustą
lodówką i po wielokrotnych „zdradach”, które każdego z nich bolały uczucie
łączące ich pozostało tak samo silne. Pomimo późniejszych swoich stałych
związków z innymi partnerami (małżeństwa Patti i związku Roberta) nadal łączyły
ich silne więzi, których nawet śmierć nie była w stanie zerwać.
Wreszcie nad morzem – a wiec
tam, gdzie Bóg jest wszechobecny – stopniowo się uspokoiłam. Stałam i patrzyłam
w niebo. Chmury miały kolor jak u Rafaela. Poraniona róża. Miałam wrażenie, że
sam to namalował. Zobaczysz go. Poznasz. Poznasz jego dłoń. Te słowa mi się
objawiły i wiedziałam, że pewnego dnia zobaczę niebo namalowane ręką Roberta.
Wielokrotnie wzruszałam się przy
tej lekturze. Wielokrotnie łapałam się też na tym, iż nie chcę wcale aby się
kończyła. Chcę ją czytać bez końca, wsłuchiwać się w tę melodię dusz artystów.
Włączając płyty Smith, oglądając fotografie Mappletorpe’a przedłużałam sobie tę
cudowną historię o ambicjach, sercu i uczuciu. Nie da opisać się wrażeń z
lektury Poniedziałkowych dzieci, bo to tak, jakby chcieć opisać na kilku
stronach czyjeś życie. Jedyne co mogę napisać to to, iż historia Patti i
Roberta wstrząsnęła mną, wzruszyła i na pewno tak szybko (o ile w ogóle) jej
nie zapomnę. Myślę też, że to nie książka dla wszystkich, jedynie dla tych,
którzy potrafią zachwycić się szczegółem, światłem i najcichszym dźwiękiem. Tym
polecam.
Każde słowo w ustach
Każde słowo w piśmie
Zaklęcie przerwane
I uczynek złoty
Wszystkie grane role
Jak wikliny sploty
Spadają na ziemię
Dzikie dzikie liście.
cytaty pochodzą z książki
Przeczuwam, że zakocham się w tej książce...
OdpowiedzUsuńKultur-alnie to dobre określenie! zakochać się w tej książce - inaczej się nie da!
UsuńCoraz bardziej intryguje mnie ta książka. Lubię takie historie, że nie wspomnę o muzyce P. Smith :)
OdpowiedzUsuńDominika nie zrozum mnie źle, ale powiem Ci, że chyba nawet - po tym moim krótkim tekście wyżej - nie można zdawać sobie sprawy jaka to książka! Ona dosłownie pulsuje, nie można się od niej odciąć, nie można po niej po nic innego już sięgnąć. A mój tekst o niej? - ledwo dycha w porównaniu do książki!
UsuńA ja juz mam! I czytam! Dziekuje Moni:)
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa!!!;)
Usuń