Jak wiadomo tym, którzy czytali mój stosikowy post, postanowiłam przeczytać jak największą liczbę książek, które otrzymały nagrodę Bookera. Powodowała mną na pewno niedawna, tegoroczna nagroda, jak i chęć poznania i ewentualnego zrozumienia czym kieruje się jury przy wyborze. Chciałabym znaleźć jakiś wspólny, być może, mianownik dla tych książek. Pewnie, że nie przeczytam wszystkich bo jest to po prostu fizycznie niemożliwe (chyba?) oraz nie pozwoli mi na o niechęć do czytania starych, pożółkłych kartek, zakurzonych stron na które mam uczulenie, a niestety większość starych bookerów w bibliotece tak wygląda.
Jednak „Morze morze” Iris Murdoch jest starą, pożółkłą zakurzoną książką, której zapach raczej nie zachęca do lektury, ani też rok jej powstania (jest tylko dwa lata młodsza ode mnie) - bowiem nie lubię czytać o czasach, których nie pamiętam i nie rozumiem (oczywiście inaczej ma się to w przypadku historii). W ogóle nie wiem co spowodowało, że wzięłam tę książkę z półki, bo oprócz powodów, dla których powinnam ją odłożyć dochodził jeszcze sam tytuł sugerujący przygodę wśród fauny i flory, a do tego marynistyczny tematyka tytułu na myśl której mdli mnie jak na statku (nie znoszę książek ani obrazków, pamiątek znad morza w postaci latarenek i muszelek – te które leżały ku ozdobie u nas w domu, a które z obrzydzeniem przesuwałam przy wycieraniu kurzu, schrupały z wątpliwą przyjemnością córki naszych znajomych – dzięki dziewczyny, mając nadzieję, że Wam nie zaszkodziły cieszę się z tej przysługi).
Pomimo tak wielu argumentów przeciwko lekturze, które przemknęły przez moją głowę z prędkością światła, poczułam, wyciągając z półki książkę, że muszę ją przeczytać. I nie zawiodłam się bowiem „Morze morze” wciąga od pierwszych stron, hipnotyzuje, uspakaja i relaksuje. To wprost niesamowite uczucie, które towarzyszy podczas jej czytania porównywałam do pobytu nad brzegiem morza, do uspakajającego szumu fal i orzeźwiającej bryzy morskiej.
„Morze morze” to historia emerytowanego reżysera, aktora i dramaturga, który przez 14 lat swojego życia nie widział morza i wystarczyło jedno spojrzenie, a chłopak wiedział, że z morzem zwiąże kiedyś swoje życie. Znudzony swoją popularnością, blichtrem, który otaczał go w życiu, kupuje dom nad morzem, a właściwie dom na cyplu, starą, rozwalającą się ruderę, bez prądu i ogrzewania ale za to z dawną latarnią morską i osobistym dostępem do skalistego brzegu morza. Charles Arrowby czas emerytury poświęca na spisanie swojego życia, na napisanie biografii znanego reżysera – siebie samego, chcąc w ten sposób oczyścić swoją osobę z zarzutów egoizmu, samolubstwa i chamstwa i jednocześnie przeżyć swego rodzaju miłosne katharsis .
Wydawało się, że znalazł raj na ziemi, miejsce idealne na emeryturę, na pisanie książki. „Shruff End” (tak nazywa się dom Charles’a) okazuje się jedną wielką tajemnicą, a jego zakup posunięciem które zmusi Charles’a do walki z samym sobą, z własnymi emocjami, przeszłością i przyszłością. W tym zdawać by się mogło spokojnym miejscu stoczy on walkę z duchami dawnych czasów, magiczną siłą miłości i nawiedzającymi go ciągłymi wycieczkami znajomych. Ten nieustający strach i ucieczki przed spotkaniami doprowadzają go do obłędu, przywołują obrazy z życia jakie zostawił za sobą. Po pokojach „Shruff End” jak zmory ciemności snują się sprawy niewyjaśnione, żale i pretensje. Tam gdzie Charles miał odpocząć tak naprawdę dopiero musi zacząć żyć, bo dotąd chyba tylko był i nic go nie interesowało a teraz musi działać - stawić czoła wszystkiemu co kiedyś uczynił sobie i innym.
Iris Murdoch doskonale buduje napięcie całej sytuacji, choć książka ma prawie 600 stron nie sposób nudzić się w trakcie jej czytania. I choć na jej stronach znajdziemy ogromną ilość opisów są one tylko atutem książki, a ich różnorodność (począwszy od opisu fal, skał kończąc na rytuałach przygotowywania i spożywania posiłków) ubarwia i umila czas poświęcony książce. Smaczku dodaje fakt, że autorem książki jest kobieta, a narratorem i zarówno autorem książki pisanej w książce jest mężczyzna. Moim skromnym zdaniem książka „Morze, morze”, w której lekturze znajdą przyjemność miłośnicy przygód i kryminału w pełni zasłużyła na nagrodę, która otrzymała. To druga książka z mojego stosu, dla której jestem na TAK!
Jednak „Morze morze” Iris Murdoch jest starą, pożółkłą zakurzoną książką, której zapach raczej nie zachęca do lektury, ani też rok jej powstania (jest tylko dwa lata młodsza ode mnie) - bowiem nie lubię czytać o czasach, których nie pamiętam i nie rozumiem (oczywiście inaczej ma się to w przypadku historii). W ogóle nie wiem co spowodowało, że wzięłam tę książkę z półki, bo oprócz powodów, dla których powinnam ją odłożyć dochodził jeszcze sam tytuł sugerujący przygodę wśród fauny i flory, a do tego marynistyczny tematyka tytułu na myśl której mdli mnie jak na statku (nie znoszę książek ani obrazków, pamiątek znad morza w postaci latarenek i muszelek – te które leżały ku ozdobie u nas w domu, a które z obrzydzeniem przesuwałam przy wycieraniu kurzu, schrupały z wątpliwą przyjemnością córki naszych znajomych – dzięki dziewczyny, mając nadzieję, że Wam nie zaszkodziły cieszę się z tej przysługi).
Pomimo tak wielu argumentów przeciwko lekturze, które przemknęły przez moją głowę z prędkością światła, poczułam, wyciągając z półki książkę, że muszę ją przeczytać. I nie zawiodłam się bowiem „Morze morze” wciąga od pierwszych stron, hipnotyzuje, uspakaja i relaksuje. To wprost niesamowite uczucie, które towarzyszy podczas jej czytania porównywałam do pobytu nad brzegiem morza, do uspakajającego szumu fal i orzeźwiającej bryzy morskiej.
„Morze morze” to historia emerytowanego reżysera, aktora i dramaturga, który przez 14 lat swojego życia nie widział morza i wystarczyło jedno spojrzenie, a chłopak wiedział, że z morzem zwiąże kiedyś swoje życie. Znudzony swoją popularnością, blichtrem, który otaczał go w życiu, kupuje dom nad morzem, a właściwie dom na cyplu, starą, rozwalającą się ruderę, bez prądu i ogrzewania ale za to z dawną latarnią morską i osobistym dostępem do skalistego brzegu morza. Charles Arrowby czas emerytury poświęca na spisanie swojego życia, na napisanie biografii znanego reżysera – siebie samego, chcąc w ten sposób oczyścić swoją osobę z zarzutów egoizmu, samolubstwa i chamstwa i jednocześnie przeżyć swego rodzaju miłosne katharsis .
Wydawało się, że znalazł raj na ziemi, miejsce idealne na emeryturę, na pisanie książki. „Shruff End” (tak nazywa się dom Charles’a) okazuje się jedną wielką tajemnicą, a jego zakup posunięciem które zmusi Charles’a do walki z samym sobą, z własnymi emocjami, przeszłością i przyszłością. W tym zdawać by się mogło spokojnym miejscu stoczy on walkę z duchami dawnych czasów, magiczną siłą miłości i nawiedzającymi go ciągłymi wycieczkami znajomych. Ten nieustający strach i ucieczki przed spotkaniami doprowadzają go do obłędu, przywołują obrazy z życia jakie zostawił za sobą. Po pokojach „Shruff End” jak zmory ciemności snują się sprawy niewyjaśnione, żale i pretensje. Tam gdzie Charles miał odpocząć tak naprawdę dopiero musi zacząć żyć, bo dotąd chyba tylko był i nic go nie interesowało a teraz musi działać - stawić czoła wszystkiemu co kiedyś uczynił sobie i innym.
Iris Murdoch doskonale buduje napięcie całej sytuacji, choć książka ma prawie 600 stron nie sposób nudzić się w trakcie jej czytania. I choć na jej stronach znajdziemy ogromną ilość opisów są one tylko atutem książki, a ich różnorodność (począwszy od opisu fal, skał kończąc na rytuałach przygotowywania i spożywania posiłków) ubarwia i umila czas poświęcony książce. Smaczku dodaje fakt, że autorem książki jest kobieta, a narratorem i zarówno autorem książki pisanej w książce jest mężczyzna. Moim skromnym zdaniem książka „Morze, morze”, w której lekturze znajdą przyjemność miłośnicy przygód i kryminału w pełni zasłużyła na nagrodę, która otrzymała. To druga książka z mojego stosu, dla której jestem na TAK!
Znam Panią Murdoch z "Jednorożca". Dlatego z łatwością mogę sobie wyobrazić i te fale i te klify i ten samotny dom. Zasiewa ziarnko niepokoju. Bardzo dobrze się czyta.
OdpowiedzUsuńTo prawda - bardzo dobrze!
OdpowiedzUsuńnie czytałam i tylko mogę się do Ciebie uśmiechnąć, podsuwasz mi podsuwasz, to miłe
OdpowiedzUsuń:)
Margo chętnie bym Ci podsunęła rzeczywiście, znaczy pożyczyła ale to nie mojeeee :/ biblioteczne to to! Odwzajemniam uśmiech :)
OdpowiedzUsuńCzy już pisałam, że plan czytania bookerwoych książek bardzo mi się podoba? :) Murdoch też kiedyś planuję przeczytać. Kiedyś...
OdpowiedzUsuńA nie wiem Lilithin, mi nie ;) Ale bardzo się cieszę i dziękuję :)mi też strasznie się podoba ta zabawa! ba mało tego, po przeczytaniu, jak największej ilości, planuję jakieś podsumowanie - chyba zatęskniłam za studiami?!hihi
OdpowiedzUsuń600 stron i brak nudy? No,no...:) Co prawda fabuła średnio mnie zachęciła. Może dlatego,że potrzebuję jakiegoś wyraźnego uderzenia i nie mam nastroju na spokojne opowieści o odnajdywaniu siebie. Chociaż... poczekam na odpowiedni moment.
OdpowiedzUsuńAle Balianno ona nie jest spokojną opowieścią i człowieku i morzu ;)nie, nie! (w tym momencie kręcę główką :) )
OdpowiedzUsuńNo to mnie teraz zainteresowałaś ;-)
OdpowiedzUsuńPewnie jak już dostanę książkę, zatopię się w niej. To najbardziej spodobają mi się opis. Bardzo sobię cenię, kiedy autor potrafi dobrze opisać zjawiska, okolice :)
Pozdrawiam, Miłej niedzieli ;)
Vampire_Slayer - skoro tak lubisz, to dobrze trafiłaś :)
OdpowiedzUsuńeee, ja mam książnicę :)
OdpowiedzUsuńMargo ;)
OdpowiedzUsuńMa te powiesc na liscie, wlasciwie calkiem od niedawna. Przyznam od razu, ze nie przeczytalam Twojej recenzji w calosci, by sie nie sugerowac niczym, ale ciesze sie, ze lektura Cie nie zawiodla. Mam nadzieje, ze mnie tez sie spodoba.
OdpowiedzUsuńChihiro ja robię podobnie, że nie czytam recenzji książki, którą mam zamiar czytać, więc nie mam o co się gniewać :)) ciekawa jestem Twoich wrażeń?
OdpowiedzUsuń